środa, 15 października 2014

2. Co ja zrobiłam ze sobą?

Siedziałam na podłodze i zastanawiałam się dlaczego znowu ja? To nie był pierwszy raz kiedy Patrick podniósł na mnie rękę i szczerze nie byłam zdziwiona. Przecież go rozzłościłam, więc miał prawo się wkurzyć.
Zawsze jego zachowanie zganiałam na siebie. Zawsze coś zrobiłam lub powiedziałam, nie miałam blokady więc to była moja wina.
Podniosłam się z podłogi i weszłam do łazienki. Podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje odbicie. Na policzku widniał jedynie czerwony zarys, ale wiem, że niedługo zacznie sinieć. Poszłam do kuchni i wyjęłam z zamrażalki zimny okład przykładając go do policzka.
Od prawie dwóch dni nic nie jadłam. Nie oceniajcie mnie, po dragach apetyt znika a mnie to jak najbardziej pasowało. 
Zrobiłam sobie kanapkę, żeby mój organizm całkowicie nie odzwyczaił się od jedzenia i żebym nie padła gdzieś nie potrzebie i zmusiłam się do zjedzenia jej. Po zjedzeniu chciałam odpalić papierosa, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Otworzyłam je i w progu zobaczyłam Matta.
- Cześć - uśmiechnął się, lecz po spojrzeniu na mój policzek nieco zbladł.
- Jeśli chodzi o pieniądze to potrzebuję jeszcze kilku dni i obiecuję, że wszystko oddam. - Jakiś miesiąc temu pożyczyłam sporą sumę od Matta na działkę.
Wiem, że Matt czuje coś do mnie a ja to po prostu wykorzystuję. Nie zrozumcie mnie źle, lubię go, on jako jedyny widzi we mnie coś więcej niż tylko ciało. Jako jedyny o mnie dba w jakiś sposób i uwielbiam go za to, ale nie tak że mogłabym z nim być. Jest chyba zbyt grzeczny i nieśmiały. Bardziej przypomina mi młodszego brata niż potencjalnego chłopaka a po za tym czuję coś do Patricka.
- Daj spokój, oddasz jak będziesz mogła. - i za to lubię go jeszcze bardziej. - Mogę wejść?
- Właśnie wychodziłam. - skłamałam bo nie chciałam gadek umoralniających.
- Był u Ciebie, prawda? - skąd on zawsze wszystko wie?
- Kto?
- Wiesz kto, on Ci to zrobił? - okej koniec tych pytań.
- Nikogo nie było, nikt mi nic nie zrobił. Teraz wybacz, wychodzę jak wspominałam na początku. - nałożyłam buty i kurtkę, wyminęłam go w drzwiach i zamknęłam je przez co musiał się cofnąć do tyłu, żebym go nie uderzyła.
Teraz to na prawdę mam ochotę wyjść. Wsadziłam klucze do kieszeni przy okazji sprawdzając czy mam pieniądze w kurtce, a kiedy je znalazłam wiedziałam już gdzie pójdę.
Zaczęłam schodzić po schodach a Matt za mną nie dając mi spokoju.
- Wiem, że to on. Widziałem jak wychodzi od Ciebie.
- Obserwujesz mnie? - oburzyłam się. 
- Po prostu szedłem do Ciebie i zobaczyłem jego, martwię się to źle?
- Źle, jeśli nie masz o co. Wszystko jest dobrze Matt, przecież wiesz. - kłamałam, zawsze udaję że jest okej, choć wcale nie jest.
- Nie wiem. - szepnął.
- Więc już wiesz, nie masz się o co martwić. Muszę iść, na razie Matt. - powiedziałam i odeszłam.
- Vivien? - usłyszałam jeszcze za sobą.
- Hm? - odwróciłam głowę.
- Zasługujesz na więcej.. cześć. - nie odpowiedziałam. Wcale nie uważam, że zasługuję na więcej. 
Uważam, że moje życie jest jakie jest z jakiegoś powodu.
Ruszyłam w stronę Pat&Pit - pubu, kilka minut drogi od mojego mieszkania. Często chodziłam tam się napić. Nie było wielu ludzi i nikt mi nie przeszkadzał w upijaniu się w samotności.
Pat&Pit był mały, śmierdziało alkoholem i od czasu do czasu któryś z pijaków wszczynał tam bójkę. Słyszałam, że nazwa pubu pochodzi od imion kotów właściciela, ale ile w tym prawdy to sama nie wiem. Nazwa głupia, ale chwytliwa.
Wchodząc, od razu skierowałam się do stolika w rogu, który zazwyczaj zajmowałam.
- Co podać? - spytała kelnerka, kiedy do mnie podeszła z małym notesikiem i długopisem w dłoni.
Nigdy nie wiem dlaczego zapisują zamówienia w tych notesikach, skoro każdy chodzi tam tylko na piwo.
- Duże piwo - odpowiedziałam. Być może wybieram ten pub też ze względu na to, że ani razu nie pytali mnie o dowód.
Otrzymałam swoje piwo i zatopiłam się w myślach. Po trzecim zaczynało mi być gorąco w policzki, czułam że zaczynam się upijać.
 Postanowiłam wyjść na zewnątrz prze wietrzyć się i przy okazji zapalić papierosa.
Co za ulga, nie zdawałam sobie sprawy, że w środku jest tak duszno dopóki nie znalazłam się na dworze.
- Masz papierosa? - przestraszył mnie głos za mną.
- Mam - odwróciłam się do osoby, która to powiedziała i wyciągnęłam rękę z paczką papierosów. 
Przede mną stał chłopak może w moim wieku, albo nieco starszy. Miał postawione blond włosy, piwne oczy, wyraziste kości policzkowe i duże pełne usta. Ubrany był w jeansy nisko opuszczone na biodrach, białe supry, białą koszulkę i czarną skórzaną kurtkę. Muszę przyznać, że wyglądał na prawdę dobrze.
- Dzięki. - odpowiedział po wyciągnięciu papierosa. - Taka ładna dziewczyna nie powinna palić. - rzucił wypuszczając dym z ust.
- Taki ''ładny'' chłopak powinien zając się swoimi sprawami. - kim on myśli, że jest?
- Justin - zaśmiał się i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Hej. - odpowiedziałam od niechcenia i uścisnęłam jego dłoń.
- Hej? Rodzice zapomnieli Cię nazwać? - i tego powinien był nie mówić.
Zagotowało się we mnie na wzmiance o rodzicach, a ja zwykle wtedy tracę kontrolę.
Popatrzyłam na niego groźnie, wyrzucając niedopalonego papierosa i udając się z powrotem do środka, żeby nie pogorszyć sytuacji.
Usłyszałam za sobą tylko śmiech i walczyłam sama ze sobą, żeby się nie odwrócić i go nie spoliczkować.
Usiadłam na swoim miejscu i zamówiłam kolejne piwo. Przynajmniej miałam powód, żeby się upić - złość na myśl o 'rodzicach'.
- Można? - znowu on?
- Nie.
Odsunął krzesło i usiadł na przeciwko mnie. Czy ja przypadkiem dopiero nie pozwoliłam mu na to?
- Czemu uciekłaś Hej? - co za irytujący człowiek.
- To nie jest moje imię. - logiczne.
- Więc jak Ci na imię, Hej? 
- Nie mów tak do mnie. - warknęłam
- Dobrze, Hej. - Jeszcze raz tak powie a poświęcę swoje piwo, żeby zobaczyć jak się prezentuje na jego twarzy.
- Nie odpuścisz? 
- Nie. - ha wygrałam. - Hej. - jednak nie, przegrałam. - Jeszcze raz. - że co?
- Justin. - uniósł brwi i wyciągnął do mnie dłoń.
Zastanawiałam się chwilę czy opowiedzieć i znosić jego towarzystwo, czy odwrócić głowę i udawać, że jego tu nie ma i nie słuchać jego głosu. Zdecydowałam się na pierwszą opcję.
- Vivien. - uścisnęłam jego dłoń co odwzajemnił uśmiechem.
- Powiedz Vivienne, pochodzisz z Włoch? - nie używaj mojego pełnego imienia!
- Nie. - tak na prawdę to nie wiem czy mam jakieś korzenie włoskie. Niby skąd.
- Czemu jesteś tu sama? 
- Czemu zadajesz tyle pytań? - uniosłam brwi.
Uśmiechnął się tylko, ale nie odpowiedział. Po prostu patrzył się na mnie jakiś czas, ciągle się uśmiechając. A ja? Ja również nie miałam zamiaru się odzywać, mnie ta cisza z jednej strony odpowiadała, ale z drugiej nie mogłam jej znieść.
Co za paradoks, po co ja w ogóle z nim siedzę?
- Masz zamiar przez cały czas milczeć? - nie wytrzymałam tej ciszy.
- Nie. - odpowiedział dalej z tym uśmieszkiem, ale dalej nie zamierzał nic mówić.
- Dobra, co chcesz wiedzieć? 
Zaśmiał się zwycięsko, zanim odpowiedział.
- Ile masz lat? - po co mu to?
- 17. - odpowiedziałam, a on uniósł brwi i zatrzymał kufel z piwem przy swoich ustach a następnie go odłożył i zapytał:
- Sprzedali Ci piwo? 
- Dlatego tu przychodzę. - odparłam spokojnie. - A ty? - dodałam.
- Ja co? - czy od udaje czy jest tak tępy?
- Ile masz lat? 
- 21. - puścił mi oczko. On mi do cholery puścił oczko. 
Skrzywiłam się lekko, ale skinęłam głową na znak, że zrozumiałam.
- Masz chłopaka? - ile jeszcze tych pytań?
- Muszę już iść. - Wstałam z krzesła, podniosłam kufel dopijając do końca piwo. No co? Zapłaciłam za to. Wzięłam kurtkę z oparcia, spojrzałam na niego i wydukałam ciche '' cześć '', po czym się odwróciłam i wyszłam z pubu.
Niestety nie dane było mi przejść nawet dwóch metrów gdy usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się i zgadnijcie kogo zobaczyłam. Tak Justina.
- Co? - założyłam ręce na piersi. Przysięgam, że jeśli chce numer telefonu albo..
- Zapomniałaś o czymś. - wyciągnął rękę z telefonem w moją stronę i się uśmiechnął.
Dlaczego w ogóle pomyślałam, że chce się jeszcze spotkać?
- Nie ma za co, cześć. - odwrócił się i odszedł.
A ja jeszcze przez chwilę stałam i patrzyłam się na wejście do pubu. Czy właśnie dostałam mentalnego kosza? Czy ja na prawdę gdzieś w głębi chciałam, aby on mnie jednak poprosił o numer telefonu?
Vivien uspokój się! Skarciłam siebie w myślach i ruszyłam do domu.
Po wejściu do środka miałam w głowie tylko jedną myśl. Muszę wciągnąć działkę. Od razu ruszyłam do komody i zaczęłam poszukiwania. Znalazłam pusty woreczek . PUSTY. Nie. Nie możliwe. Wyrzuciłam wszystkie ubrania z komody, ale dalej nic nie znalazłam.
Zaczęłam wyrzucać wszystkie rzeczy z każdej szuflady a na końcu nawet je same. Zrzuciłam rzeczy ze stołu krzycząc przy tym a następnie upadłam na kolana i pociągnęłam za swoje włosy.
Po chwili wstałam i podeszłam do kurtki sprawdzić czy mam pieniądze. Nie miałam. Wydałam wszystko w pubie.
Myśl Vivien, myśl.
Wiem. Matt. 
Złapałam telefon i wybrałam jego numer. Po kilku sygnałach usłyszałam w słuchawce jego głos.
- Co tam Viv? - zapytał na wstępie.
- Słuchaj Matt, wiem że nie oddałam Ci poprzedniego długu, ale nap.. - 
- Nie pożyczę Ci Vivien. Nie masz na działkę co? - nawet nie dał mi dokończyć a od razu mi odmawia.
- Nie, potrzebuję na.. - zawahałam się. - na coś. - przewróciłam oczami na tak głupią odpowiedź.
- Słyszę, słyszę że jesteś na głodzie. - zbyt dobrze mnie zna czy jestem aż tak przewidywalna?
- Matt.. - zaczęłam.
- Przykro mi, nie pomogę Ci w tym. - rozłączył się nie dając mi nawet szansy na odpowiedź.
Rzuciłam telefon na podłogę, zastanawiając się skąd wziąć pieniądze. Po kilku chwilach myślenia podniosłam telefon z podłogi i poszłam do kuchni, odpalając papierosa i wybierając kolejny numer.
- Rebecca Blackwood, słucham? - nie ma mojego numeru, że się przedstawiła na wstępie?
- To ja, możesz wysłać mi pieniądze kilka dni wcześniej, jakby dziś? - zapytałam od razu.
- Już nie masz? Jeszcze miesiąc się nie skończył. - no co ty?
- Wiem, musiałam.. zapłacić za coś. - chyba mam dziś zły dzień na wymyślanie kłamstw.
- Za co? - przewróciłam oczami. Spodziewałam się, że zapyta, ale nie przygotowałam się na odpowiedź.
- Poszłam do szkoły. - co ze mną nie tak? Gorzej wymyślić nie mogłam.
- Powiedzmy, że Ci wierzę. Przeleje jutro na twoje konto 200 dolarów, resztę na początku miesiąca. - takiej odpowiedzi się spodziewałam.
- O której? - potrzebuję już.
- Rano.
- Ale..
- Do widzenia, Vivienne. - kolejna osoba, która nie dała mi dojść do słowa.
Nie ważne, wytrzymam do rana. To przecież kilka godzin. Co ja wygaduje. To aż kilka godzin. Zapaliłam kolejnego papierosa, nastawiając wodę na kawę.
Kofeina, uspokoi mnie.

.....

Rano moje mieszkanie było zdemolowane. Nie wytrzymałam, kilka godzin było tragedią. Potrzebowałam wziąć już! Nie mogłam zasnąć, myśląc ciągle o jednym. Być może przymknęłam oczy na godzinę, ale to nic nie dało.
Aktualnie była 7 rano a ja siedziałam na podłodze wpatrując się w telefon, który trzymałam w dłoni, oczekując połączenia.
Nic. Może się zepsuł? Nie, nie możliwe. Po kilku dziesięciu minutach doczekałam się. Zadzwonił telefon. Natychmiast odebrałam widząc na wyświetlaczu imię ''Rebecca''.
- Wysłałaś? - zapytałam od razu.
- Tak. Słuchaj Vivien.. - dzięki Ci!
- Muszę kończyć. Cześć. - tym razem to ja się rozłączyłam, nie dając jej dojść do słowa. 
Pewnie się zastanawiacie, dlaczego jej nie podziękowałam? Cóż, to jej obowiązek. Zobowiązała się do tego..
Szybkim krokiem wyszłam z domu, zabierając po drodze potrzebne rzeczy i zamykając dom. Drogę do bankomatu pokonałam prawie biegiem. Wybrałam pieniądze i również szybkim krokiem udałam się w bardzo dobrze znane mi miejsce. Dom Danego.
Dan mieszkał kilka przecznic ode mnie, jednak droga zajmowała tam ok 20 minut. Nie był to duży dom, ale dla niego i jego kupli wystarczający. Nie wiem co się stało z jego rodzicami, ale szczerze nie obchodziło mnie to ani trochę.
Weszłam przez bramę i podeszłam do drzwi pukając mocno kilka razy.
Czekałam i czekałam i nic. Zapukałam raz jeszcze. Nic.
Kurwa. Kurwa. Kurwa.
Odwróciłam się i chciałam odejść, kiedy drzwi się otworzyły. Tak, jestem uratowana.
- Witam, zapraszam do środka. - uśmiechnął się i przepuścił mnie w drzwiach.
Kiedy weszłam od razu uderzył we mnie zapach tytoniu, zioła i potu. Normalka. 
Stanęłam w przedpokoju aż Dan zamknie drzwi. Gestem ręki wskazał mi, abym udała się do salonu, gdzie siedziała Mandy.
Och, przerwałam coś? Jak mi przykro..
Nie zamierzałam się z nią witać, więc przeszłam do konkretów.
- Potrzebuje dwie działki.
- Jasne, najpierw dług. - kurwa, zapomniałam.
- Nie mam tyle, oddam Ci dług na początku miesiąca. - jak mu oddam teraz znowu zostanę z niczym.
- Nie odda Ci. - odwróciłam głowę, aby spojrzeć na zadowoloną Mandy.
- Nie wpieprzaj się. - wysyczałam. - Oddam Ci, dobrze wiesz że zawsze mam kasę na początku miesiąca. - zwróciłam się ponownie do Dana.
- Może się pochwalisz jak zarabiasz? - czy jak dam jej w mordę to się zamknie?
Zignorowałam ją.
- Dan.. proszę. - popatrzyłam rozstrzępiona na niego.
- W porządku. Początek miesiąca, jestem u Ciebie. - odpowiedział.
- Co? - zdziwiła się Mandy. - Myślałam, że jej nie lubisz.
- O czym ty mówisz? To są interesy, nie zabawa w kogo lubisz kogo nie. Idź do sypialni i czekaj na mnie. -  Mandy chyba nie dowierzała co przed chwilą powiedział Dan, ale podniosła się i z wiązanką przekleństw zaplątana w prześcieradło udała się do sypialni. W tym czasie Dan podszedł do szafy i chwilę potem wrócił do mnie
- 80. - usłyszałam.
- Co? - pomachał woreczkiem przed moją twarzą. - Ach, tak, już. - wyciągnęłam pieniądze i mu podałam.
Nie fatygowałam się, aby się pożegnać, tylko od razu wyszłam i pobiegłam do domu.
Kiedy znalazłam się w środku, wciągnęłam kreskę, odchylając głowę do tyłu. Po chwili wzięłam kolejną i zapaliłam papierosa. Cudownie.
W końcu czuję się dobrze i spokojnie.
Poszłam wziąć kąpiel i się przebrać. Kiedy skończyłam wróciłam do pokoju.
Rozejrzałam się po mieszkaniu i dopiero do mnie dotarło, co ja z nim zrobiłam
Ale, co ważniejsze. Co ja zrobiłam ze sobą.
__________________________

I kolejny rozdział. Mam nadzieję, że jako tako wyszedł ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zabraniam kopiowania treści bloga!