środa, 15 października 2014

3. Kto powiedział, że Cię podrywam?

Od kilku dni robiłam właściwie to samo. Byłam zmęczona i wyczerpana. Nie miałam na nic ochoty. Mój telefon zadzwonił tylko raz. Była to Megan zapraszająca mnie do siebie. Odmówiłam. 

Mam w domu lustro i wiem jak wyglądam, a wyglądam jakbym w nocy uciekła z grobu. Autentycznie. Moje włosy potargane na wszystkie strony, cera blada, usta wyschnięte a ciało wychudzone. Wyglądałam tragicznie i za wszelką cenę unikałam swojego odbicia.

Ułożyłam się w wannie, włączając wcześniej muzykę i zamykając oczy. 

Czasem mam wrażenie, że życie jest karą. Oczywiście moją, nie oceniam innych pod tym względem. Chociaż sama nie wiem czy to do końca moja wina. Owszem obwiniam siebie, ale czy na prawdę przyczyniłam się do wszystkiego co mnie spotkało?

 Tak naprawdę wiedziałam jak ogromny błąd popełniam pakując się w dragi. Ale czy miałam coś do stracenia i czy żałuję? Chyba nie.

Chyba nawet polubiłam stan, w którym nie muszę a nawet nie mogę myśleć. Boje się tylko, że w końcu sięgnę po coś mocniejszego a wtedy już ratunku nie będzie.

Po jakimś czasie umyłam się i wyszłam z wanny. Wykonałam podstawowe czynności i udałam się do kuchni zapalając papierosa. Rozejrzałam się po całym wnętrzu i się skrzywiłam. Czy to mój dom? 

Nie. Mój dom to tylko nazwa materialna. Nigdy tej dziury, w której mieszkam nie mogłabym nazwać swoim domem. To tylko zapewnienie dachu nad głową.

Chciałam stąd wyjść, przewietrzyć się i oczyścić myśli. Wyszłam i usiadłam na ławce pod kamienicą.
W oddali zobaczyłam dobrze znaną mi sylwetkę Patricka. Niepewnym krokiem szedł w moją stronę. Uśmiechnął się lekko i usiadł obok mnie.

- Przepraszam. - Czy ja się przesłyszałam? On przeprasza?

- Za co? - spojrzałam na niego.

- Za to.. - delikatnie pogładził wierzchem palca mój policzek, na którym widniało zaczerwienienie.

- Zasłużyłam. - na prawdę zaczęłam w to wierzyć.

Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, po czym wstał.

- Chciałem tylko to wyjaśnić. Muszę iść.

- Jasne. - również wstałam.

- Zobaczymy się niedługo hm? - on na prawdę jest dla mnie miły. Co za odmiana.

- Taa. - odpowiedziałam, po czym odwróciłam się i weszłam do kamienicy udając się po schodach do swojego mieszkania.

Po zdjęciu butów i kurtki udałam się do pokoju po czym usiałam w fotelu wgapiając się w ścianę na przeciwko.

Ciągle nie mogę zrozumieć celu spotkania. On na prawdę przyszedł żeby tylko mnie przeprosić? On? Coś mi tu nie pasowało, a ja nie miałam jak się dowiedzieć co.
Wstałam z fotela i podeszłam do lustra. Znowu się spotkałam z dziewczyną na przeciwko mnie, która wyglądała strasznie. 

Zaczęłam się do niej zbliżać a ona do mnie. Popatrzyłam w ciemne oczy brunetki i z obrzydzeniem szybko odwróciłam wzrok.

 Nie chciałam mieć nic wspólnego z tą dziewczyną z lustra, a miałam dosłownie wszystko. To byłam ja.

...

Obudziłam się rano przez pukanie do drzwi. Ledwo zwlekłam się z łóżka i spojrzałam na zegarek na stoliku obok. 8.43. 

Co za kretyn wali mi w drzwi o tej godzinie? Ze względu na to, że byłam w samych majtkach i obcisłej koszulce bez rękawów, założyłam bluzę, którą kiedyś zostawił Patrick. Otworzyłam drzwi i ujrzałam wkurzoną twarz mężczyzny w średnim wieku, z torbrą przełożoną przez ramię i kopertą w ręku, którą wyciągną w moją stronę.

- Dzień dobry, proszę tu podpisać. - podał mi kartkę i długopis, po czym wskazał miejsce na podpis. 

Wykonałam jego polecenie, oddałam kartkę i wzięłam kopertę.

- Do widzenia. - mężczyzna jednak wbrew pozorom, wydawał się miły.

- Do widzenia. - odpowiedziałam zamykając z powrotem drzwi i otwierając kopertę nie wchodząc nawet do pokoju.

- Co jest.. - powiedziałam sama do siebie czytając treść listu, w którym było przypomnienie o zapłacie czynszu, który powinien być zapłacony tydzień temu.

Rzuciłam powiadomienie na podłogę i udałam się do pokoju w poszukiwaniu telefonu. Po kilku chwilach znalazłam go pod stołem kompletnie nie wiedząc czemu tam leżał. Miałam jedną nie odebraną wiadomość, ale najpierw musiałam wykonać telefon do osoby z którą nie chciałam rozmawiać. Odebrała po kilku sygnałach.

- Witaj Vivienne. - wzdrygnęłam się na jej głos.

- Zapłaciłaś czynsz? - nie mam ochoty na bezsensowne powitania.

- Nie i zanim zapytasz.. nie zamierzam. - że co proszę?

- Co? Dlaczego? - ona sobie chyba żartuje.

- Skoro stać Cię na to żeby robić z siebie ćpunkę to niech cię zacznie stać na opłacenie czynszu.

- To twój obowiązek, nie mój, zobowiązałaś się do tego. - celowo ominęłam wzmiankę o ćpaniu.

- To było zanim ludzie na ulicy zaczęli mnie zaczepiać i mówić co robisz. - nie wierzę.

- Nie możesz tego zrobić, wiesz co się stanie jak mnie wyrzucą. - ja też doskonale wiem.

- Kilka dni temu zapłaciłam Ci ostatnie pieniądze. Skończyłam rozmowę, do widzenia Vivienne. - mówiąc to odłożyła słuchawkę. 

Czy ona na serio właśnie powiedziała mi, że przestaje opłacać mi mieszkanie? Czy ona na prawdę tak mnie z tym zostawi? Owszem jest wredna i zawsze była, ale spodziewałabym się w niej odrobinę sumienia. Co ja niby mam zrobić teraz? 

Położyłam się na łóżku i zaczęłam rozmyślać o swoim życiu. Przyzwyczaiłam się do bycia samej, ale nie przywyknę do straty dachu nad głową. 

Wiedziałam co mi pomoże. Wyjęłam dobrze mi znane pudełeczko na biżuterię z szafki i wyjęłam
woreczek z białym proszkiem. Co mam do stracenia jeszcze? Tylko to mnie trzyma jakoś na nogach. 

Wciągnęłam 3 kreski, i schowałam woreczek z powrotem na miejsce.

Położyłam się z powrotem na łóżku i zamknęłam oczy.


~~13 lat wcześniej~~

Siedzę na schodach przed dużym budynkiem zwanym moim domem. Na ulicy za bramą jeżdżą duże samochody a przechodzący ludzie co jakiś czas odwracają głowy w moją stronę przez chwilę mi się przyglądając po czym wracają do swoich spraw.

Staję na nogi i kieruje się do ogrodzenia. Staję, łapiąc malutkimi rączkami płot i wpatruję się w 
otoczenie przede mną. 

Jakiś Pan trąbi na samochód przed nim, głośno krzycząc, aż mnie udaje się wychwycić jego głos. 

Jakaś Pani i Pan idą trzymając się za ręce, zerkając w moją stronę, po czym dotykają się ustami. Fuj.

 Jakiś chłopak szybko biegnie trzymając smycz, którą ciągnie duży pies. 

Jakaś stara Pani się do mnie uśmiecha, a ja macham jej rączką.

 Niedaleko mnie stoi Pani z rudymi włosami i chłopczyk chyba większy ode mnie, który mi się przygląda.

- Mamusiu czemu ta dziewczynka jest taka brudna? - pyta chłopczyk, a Pani odwraca się w moją stronę i krzywi się na mój widok. 

Spoglądam na swoje ciałko i widzę plamę na za dużej bluzce, którą noszę już któryś dzień, ale nie jestem w stanie powiedzieć który bo nie umiem liczyć. Pod nią mam krótkie spodenki, ale ich nie widać przez tę za dużą bluzkę. Kolana mam zdarte i w błocie, tak samo jak raczki. A moje buty są już bardzo zniszczone bo mam tylko te.

- Pewnie się przewróciła kochanie. - odpowiada ruda Pani.

- A gdzie jej mamusia? - chłopiec dalej na mnie patrzy.

- Takie dzieci nie mają mamusi ani tatusia. Zobacz kochanie, to dom dziecka. Dom, w którym są niechciane i nie kochane dzieci. - kobieta ciągnie chłopca za rączkę.

- A czego ja nie mieszkam w takim domu? - chłopiec zadaje kolejne pytanie.

- Bo ty masz mamusię i tatusia a my Cię bardzo kochamy. - słyszę jeszcze kobietę, a następnie ich postacie się oddalają i już nic nie słyszę.

Biegnę szybko do budynku i przewracam się zaraz za wejściem do środka. Kilka dzieci się śmieje ze mnie, ale mi to nie przeszkadza, więc podnoszę się i biegnę dalej do dobrze znanego mi pomieszczenia. Ciężko oddycham bo jestem zmęczona biegiem, ale muszę szybko znaleźć Marie.

 Pani Marie mnie czasem myje i sprząta podłogę w jadalni.

- Marie, Marie.. - krzyczę bo nigdzie jej nie widzę.

- Hej, nie krzycz słoneczko. Tu jestem. Co się stało? - Marie wychodzi zza ściany i patrzy na mnie.

- Co to znaczy kochać? - pytam zaciekawiona.

Widzę jak oczy Marię się powiększają a usta otwierają. Czy ona jest na mnie zła? Czy ja zrobiłam coś nie tak? Czemu ona tak mi się przygląda?

- Czemu pytasz? - kuca przy mnie.

- Bo ta pani powiedziała temu chłopcu, że on tutaj nie mieszka bo mamusia i tatuś go kochają. Czy mamusia i tatuś mnie kochają? - pokazuję rączkami w każdym kierunku mówiąc szybko.

Marie przygląda mi się, ale nie odpowiada mi. Chwilę potem uśmiecha się i łapie mnie za rączkę. Ale dalej nie odpowiada na moje pytanie.

- Chodź słoneczko, umyjemy się.

~~~~~~


Otworzyłam oczy i popatrzyłam przed siebie. Mówią że wspomnienia są piękne, są jak diament, które trzeba pielęgnować i szlifować. Moje wspomnienia są jak zwykły kamień. Szary i brudny, który nie chce być zapamiętany a jednak dalej się pojawia w niechcianych momentach.

 Zastanawiałam się jak w ogóle udało mi się zasnąć. To się nie zdarza zbyt często. 

 Odwróciłam głowę w stronę zegara. 16.47. Co? Spałam tyle godzin? Musiałam wyjść. Wstałam i podeszłam do komody, wyciągając bieliznę i ubrania, które od razu ubrałam. Poszłam do kuchni. Nie byłam głodna. Kolejny plus w moim magicznym białym proszku to brak apetytu. 

Wzięłam pieniądze z blatu i komórkę i ruszyłam do drzwi. Ubrałam buty i kurtkę, wzięłam z szafki klucze i wyszłam. 

Mój kierunek - Pat&Pit. Nawet nie wiem, jaki dziś dzień tygodnia, ale poznając po ilości osób w środku, musiał być piątek. Najwięcej ludzi było zawsze w piątki. Szczególnie tych poniżej 18 lat, chodzili tu z tego samego powodu co ja. Nie sprawdzają dowodów. 

Przeskanowałam lokal wzrokiem, ale nie znajdując ani jednego stolika wolnego poszłam usiąść na stołku przy ladzie.

- Colę z wódką i z lodem. - zwróciłam swoim zamówieniem uwagę kelnerki, która szczerzyła się do chłopaka przed nią.

Popatrzyła na mnie i zaczęła wyjmować colę a zaraz za nią wódkę z lodówki. 

- Jednak 3 kieliszki tequili. - znów odwróciła się do mnie, zabijając mnie wzrokiem. No co? Rozmyśliłam się. Postawiła alkohol przede mną z fałszywym uśmiechem i wróciła do robienia z siebie idiotki przed jeszcze głupszym chłopakiem, który na to leciał.

Wywróciłam oczami i wypiłam pierwszy kieliszek lekko się krzywiąc.

- Vivienne? - odwróciłam się słysząc swoje imię. - No oczywiście, że to ty. - wyszczerzyła się Megan.

- Hej Meg, co tu robisz? - okej, to było dziwne. Ona nie chodzi w takie miejsca jak to. 

- Um.. ja, ja przyszłam z kimś. - dobra, to jeszcze bardziej dziwne. Nie, nie że jest z kimś, ale że się jąka.

- Cóż, kto to taki. - mało mnie to obchodziło, ale zapytałam z grzeczności.

- Viv, bo.. ja.. bo.. przyszłam.. - co z nią jest nie tak?

- Cześć Vivienne. - zza Meg wyłonił się Patrick. Błagam niech to nie będzie on. 
Tylko nie on. 
Jednak to on. 

Złapał Meg za rękę i pocałował w policzek. I wtedy mnie olśniło. Dlatego wczoraj przyszedł mnie przeprosić. Wiedział, że nikomu nie mówię o niczym i nigdy bym nie powiedziała o tym jaki jest, ale musiał się upewnić. Musiał zagrać kochanego żebym się nie wygadała. Co za kutas.

Nie wierzę, po prostu nie wierzę. Meg dobrze zdawała sobie sprawę, że do Patricka coś czuję a jednak umówiła się z nim.

I z tego co widzę jak ją obejmuje a ona się do niego uśmiecha to nie pierwszy raz.

- Patrick zostawisz nas na chwilę? - usłyszałam głos Meg, który wyrwał mnie z zamyślenia.

- Jasne. - uśmiechnął się i pocałował ją w usta. W usta!

- Nie planowałam tego, spotkałam go któregoś razu, pogadaliśmy a potem on..

- Spokojnie. - przerwałam jej. - Nie tłumacz mi się, nie mam nic przeciwko. - oczywiście, że miałam, ale co miałam zrobić?

Wykłócać się? Pobić ją? Rozpłakać się? Nie. Jest mi tylko cholernie przykro, ale przecież nie o mnie chodzi.

- Co? - zapytała z nie dowierzaniem.

- Nie mam nic przeciwko. Tylko chciałabym.. - zawahałam się, chciałam jej powiedzieć, że to zakłamany złamas, który jest zaręczony. Cholera zaręczony i ma dziecko do tego. Nie zrobiłam tego. - Po prostu uważaj na siebie.

Odpowiedziała mi uśmiechem i ręką zawołała z powrotem Patricka, który przywitał ją tak samo jak pożegnał. Pocałunkiem w usta. Okej, to wcale nie był pocałunek, tylko jakaś orgia ustna. 

Odwróciłam się do baru i wypiłam kolejny kieliszek a po nim następny. 

Zamówiłam kolejne trzy a kiedy się odwróciłam Meg i Patricka już nie było. Przyznaję, jest mi z tym źle, nawet bardzo. Odnalazłam ich w tłumie śmiejących się przy stoliku. Szkoda, że ona nie wie jaki on jest na prawdę.

Czemu jej nie powiedziałam? Czy chciałam w ten sposób zemścić się za to, żeby sama się dowiedziała? Nie, jeszcze zdążę jej powiedzieć.

Jeśli mam być szczera nigdy nie widziałam Megan tak wpatrzonej w chłopaka. Nie pasuje mi to do niej.  Właściwie to nie widziałam jej z chłopakiem w takiej sytuacji. Mówiła kiedyś, że kogoś ma, ale nie przedstawiła mi go nigdy.

- Myślisz, że długo jeszcze pożyje? - przestraszył mnie głos po mojej lewej stronie.

- Co? - odszukałam wzrokiem osoby, która do mnie mówiła.

- Zabijasz go samym spojrzeniem, to twój chłopak? - zgadnijcie kto to. Tak, Justin.

- Nie mam chłopaka. - wzięłam kieliszek do ręki i wlałam zawartość do gardła.

- Twój były? - czy to mój były? Chyba nie byliśmy nigdy parą. 

- Nie. - spojrzałam na chłopaka.

- Znajomy? - wywróciłam oczami.

- Czemu o to pytasz? Zawsze podrywasz dziewczyny wkurzającymi pytaniami?

- Kto powiedział, że Cię podrywam? - uśmiechnął się chytrze a ja jestem pewna, że wyglądałam w tamtym momencie żałośnie.

Zatkało mnie, chyba pierwszy raz w życiu nie wiedziałam co odpowiedzieć.

- Żartowałem. - zaśmiał się. - co pijesz?

Wskazałam ręką na ostatni kieliszek tequili, który mi został, a on zamówił po następnej kolejce.

- Znowu jesteś sama? - skinęłam głową na potwierdzenie. Chyba nie chciałam się odzywać, żeby znowu nie powiedzieć czegoś głupiego.

- Więc kim jest ten chłopak? - wskazał Patricka, który teraz namiętnie całował Meg, obmacując bezwstydnie jej udo okryte jedynie krótkimi spodenkami.

- Nikim. Co Ciebie tu sprowadza? - zmieniłam temat.

- Pewna brunetka. - puścił mi pieprzone oczko. Przybliżył usta do mojego ucha i szepnął. - Teraz na prawdę z tobą flirtuję





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zabraniam kopiowania treści bloga!