sobota, 4 kwietnia 2015

16. A co jeśli Ci się odwdzięczę?

W przypadku pytań bądź niejasności, zapraszam:

Jeśli ktoś to czyta to czy może zostawić chociaż w komentarzu kropkę? Bo nie mam pojęcia czy to opowiadanie ma czytelników ;) Wystarczy tylko kropka, żebym wiedziała;)
_______________________________________________________________________________


Justin po późnym obiedzie jak to powiedział, zaproponował spacer. Odmówiłam. Bardzo chciałam gdzieś pójść z nim, czuć się bezpiecznie, ale brak prochów w moim organizmie coraz bardziej dawał o sobie znać. Dobrze znałam skutki odstawienia dragów. 

Skutki uboczne. Kiedyś jak nie miałam, a jeszcze wtedy dobry Dan - chociaż dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że od zawsze był idiotą i tyranem - nie chciał mi dać ''bo nie robię tego co mi karze'' - a kazał mi wtedy przespać się z jakimś jego znajomym - miałam przedsmak tego, co miało nastąpić niebawem. 

Na razie pojawiają się zmiany nastroju, pot i przyspieszony oddech, ale niedługo czekało mnie coś znacznie gorszego.

Wymioty, biegunka, zmiany temperatur, drżenie ciała, złość, agresja, ból. Czekałam na to i bałam się, ale wystarczyły dwa słowa ''Nie bierz'', żebym zdeterminowała się do tego. 

Być może zrobiłabym to już przedtem, ale nie miałam motywacji. Nikt mi nie powiedział nigdy, nie poprosił żebym nie  brała. Byłam obojętna dla wszystkich, więc i dla siebie.

Teraz tego chciałam jak niczego innego. Byłam pewna, że dam radę, ale Justin musiał mi pomóc. 

Siedzieliśmy w salonie na kanapie przed telewizorem. Nie słyszałam słów prezentera w TV, nie słyszałam jeżdżących samochodów na ulicy za oknem, nie wiem czy szatyn coś mówił w moją stronę. Słyszałam jedynie głośno i wyraźnie bicie mojego serca. Byłam spocona, było mi duszno i miałam sucho w ustach. Musiałam przed napadami dopiąć wszystko na ostatni guzik.

- Pomożesz mi? - zapytałam patrząc w dal i odklejając przepoconą bluzkę z brzucha, aby po chwili znowu się przykleiła.

- W czym? - spojrzałam w jego stronę na dźwięk jego słów.

- Niedługo się zacznie. - szepnęłam.

- Co się zacznie? O czym ty mówisz? - zmarszczył brwi.

- Skutki odstawienia. Ja nie wiem czy dam radę. - poczułam jego dłoń na swojej.

- Dasz. Pomogę Ci. - zapewnił.

- Nie, ty nie rozumiesz. To co będzie się działo może Cię przerazić. - wyrwałam swoją rękę z jego uścisku.

- A co się będzie działo? 

- Będzie źle. Będę krzyczała, biła. Zrobię wszystko dla działki. Będę kłamać, mogę Cię obrażać. Będę tobą manipulować rozumiesz? - zaczęłam szybciej oddychać i podniosłam głos - Nie możesz mnie słuchać! Proszę, ignoruj to wszystko. To nie będę ja. Odmawiaj mi wszystkiego i proszę nie odchodź! To potrwa kilka dni, boje się że się przerazisz i uciekniesz a wtedy ja przepadnę, wyjdę i znajdę sposób na zdobycie prochów, ja zrobię wszystko, będę zdolna do wszyst...

- Hej, hej spokojnie, popatrz na mnie! - Justin przerwał mój napad histerii i łapiąc za mój podbródek, odwrócił twarz w swoją stronę. 

Czułam łzy na policzkach. Łzy, gorące łzy. Ja przestałam już płakać. Kilka lat nie płakałam, wyłączyłam emocje i znosiłam wszystko w bólu, ale bez łez.

A teraz, wszystko przepadło. Płakałam nie zdając sobie z tego nawet sprawy. To wszystko przez brak. To przez głód.

- Dasz radę, rozumiesz? Po prostu... musisz w to uwierzyć. - popatrzył i uniósł jeden kącik ust w uśmiechu.

Szatyn wziął moją twarz w dłonie i kciukami starł łzy. Zamknęłam oczy na ten gest i wzięłam głęboki oddech. Po chwili poczułam jego usta na czole, które zatrzymały się w tym miejscu chwilę dłużej. 

Kiedy się odsunął otworzyłam oczy i od razu spotkałam się z jego spojrzeniem. Wciąż trzymał dłonie na mojej twarzy i wciąż gładził policzki kciukami.

- Będzie dobrze. - szepnął prawie niesłyszalnie.

- Musisz przeszukać dom. - udało mi się wypowiedzieć.

- Co? - odsunął się aby lepiej mi się przyjrzeć. Wyglądał na zdezorientowanego.

- Musisz przeszukać dom. Nie wiem.. - powtórzyłam i wzięłam głęboki oddech - Nie pamiętam czy nie pochowałam czegoś. Nie wiem czy coś jeszcze mam. Ja, nie pamiętam.

Tak to była prawda. To już się działo. Wariowałam i traciłam chwilową pamięć. Nie pamiętałam, czy pochowałam gdzieś dragi, czy ich nie miałam. Ale musiałam mieć pewność.

Justin wyglądał na przerażonego, ale wydawało mi się że rozumiał. Znów szybko musnął ustami moje czoło, po czym wstał.

- Okej, zobaczę czy czegoś nie pochowałaś. Potem muszę jechać na chwilę do domu, wezmę też ubranie na zmianę, w porządku?

Byłam przestraszona kiedy wspomniał, że mnie zostawi, ale też nie mogłam wymagać żeby został bo się boję. Wierzyłam, że wróci. Musiałam tylko wytrzymać ten czas kiedy go nie będzie.

Skinęłam głową i spojrzałam w bok.

- Weź kąpiel a ja się rozejrzę. - uśmiechnął się i zniknął w kuchni.

Po wykąpaniu się zostałam w łazience nieco dłużej. Zaczynałam wariować. Czekałam sama nie wiedząc na co, zastanawiałam się nad swoim życiem, ale w głowie miałam pusto. Chciało mi się pić i czułam, że wyschły mi usta. Było mi zimno, telepałam się, a zaraz potem było mi gorąco a pot lał mi się po plecach. 

Nie słyszałam nikogo za drzwiami i nie wiedziałam czy powinnam. Zapomniałam. Byłam głodna, chciałam coś wziąć.

Po około 15 minutach łazienka wyglądała jak po napadzie. Sprawdziłam wszystkie szafki, wszystkie kąty. Wszędzie, gdzie się dało, ale nic nie znalazłam. 

Udałam się do sypialni i skuliłam za łóżkiem, kiwając w przód i tył. Straciłam rachubę czasu. Zapomniałam gdzie jestem a w głowie słyszałam szum. Zakryłam dłońmi uszy, zamknęłam oczy i powtarzałam w kółko, żeby już się skończyło.

Nie wiem ile czasu minęło. Wiem tylko, że nie zmieniłam od tego czasu swojej pozycji, ani nie przestałam mówić. Było mi na zmianę gorąco i zimno. Ciało oblepione potem, przez które przechodziły dreszcze.

Czując czyjeś dłonie odciągające od moje od uszu, otworzyłam oczy. Justin. Przyszedł.

- W porządku? - zapytał, pomagając mi wstać.

- Nie. - chciałam go okłamać, powiedzieć że tak, ale nawet nie wiem w którym momencie słowa same wyszły z moich ust.

Posadził mnie na łóżku, odciągając kołdrę tak, abym mogła pod nią wejść. Czyli chce żebym spała?
Czy ja mogę spać? Czy zasnę?

- Masz, ubierz to. - rzucił jakąś koszulką w moją stronę, którą musiał wyjąć z szuflady, choć nawet nie wiem kiedy. - Ja w tym czasie przyniosę Ci wodę.

Wyszedł, a ja wzięłam koszulkę w ręce i rzuciłam nią z okrzykiem w drzwi.

- Co do chu... - usłyszałam jego głos, ale nie wiem co się stało. Nie obchodziło mnie to.

Wstałam i z każdej poduszki na łóżku jak najszybciej ściągałam poszewki, następnie prześcieradło. Odrzuciłam koc i kołdrę, zdjęłam materac z łóżka warcząc i się wściekając. Nic nie znalazłam, znowu.

Zaczęłam się rozglądać po możliwych miejscach, ale swój wzrok zawiesiłam na Justinie, który stał oparty o framugę drzwi z założonymi rękami na piersi, patrząc wprost na mnie.

Niespiesznie zaczęłam do niego podchodzić. Kiedy byłam już na tyle blisko żeby go dotknąć, wyciągnęłam rękę i położyłam na jego policzku, patrząc czuje wprost w jego oczy.

- Proszę. - zaskomlałam. - Tylko jedna działka. Przecież nie można odstawić na raz wszystkiego. Trzeba to zrobić stopniowo. Jedna działka i będę grzeczną dziewczynką. - pocałowałam go lekko w policzek.

- Nie. - nie wzruszyła go moja przemowa. Dalej stał w takiej samej pozycji.

- A co jeśli ci się odwdzięczę? - ściszyłam głos i pocałowałam go szczękę a potem w szyję.

Nie wiedziałam co mówię, nie byłam sobą a jak już mówiłam zrobiłabym wszystko dla działki. 

Złapał mnie za ramiona i lekko przestawił na bok. Zaczął sprzątać to co zrobiłam z łóżkiem. 

- Nie mam dragów i za nic mi się nie będziesz odwdzięczać. Nie będziesz też odstawiać stopniowo, bo to gówno prawda a ty najlepiej o tym wiesz. Teraz podejdź tutaj i pomóż mi doprowadzić łóżko do normalnego stanu.

Wściekłość jaka mnie ogarnęła była nie do opisania. Byłam trochę zszokowana tym co powiedział. Podważył moje słowa, do tego zaczął mi rozkazywać. W tamtym momencie czułam tylko złość i nienawiść.

- Spierdalaj z tego domu! - krzyknęłam kopiąc w poduszkę, która leżała obok moich stóp.

- Uspokój się. - nawet na mnie nie spojrzał. Jego głos się nie zmienił, mówił normalnie jakbym właśnie go nie wyrzuciła z domu.

- Głuchy jesteś? Nie potrzebuje Cię, możesz sobie iść! - podeszłam bliżej niego.

- To ten etap w którym mnie nienawidzisz? - czy mi się wydawało czy on się zaśmiał? - Nie wiesz co mówisz.

Nie wytrzymałam i podeszłam uderzając go raz za razem pięściami w plecy, dopóki się nie odwrócił w moją stronę.

Złapał mnie za nadgarstki i ścisnął. Byłam w takiej furii, że nawet nie byłam w stanie stwierdzić jaki miał wyraz twarzy.

- Teraz się uspokoisz, wypijesz wodę i spróbujesz zasnąć. Jasne?

Nie odpowiedziałam. Wyrwałam się i biegiem ruszyłam do kuchni. Słyszałam tylko, że za mną idzie.
Dogonił mnie i złapał w pasie a ja niekontrolowanie wydałam z siebie pisk. Podniósł mnie i zaniósł do sypialni. 

Posadził na łóżku podając mi koszulkę, którą wcześniej rzuciłam w niego.

- Wiesz co masz zrobić. - położył mi na kolanach i wyszedł z pokoju.

Z wściekłości zrzuciłam z siebie wszystkie ubrania zostając tylko w bieliźnie. Nie wiem czy chciałam coś udowodnić, czy mu się postawić, ale jak tylko wszedł ponownie i mnie zobaczył, stanął w progu nerwowo przełykając ślinę.

Zaczęłam się śmiać. Sama nie wiedziałam czemu, ale śmiałam się jak nigdy i nie mogłam przestać. Ja się nigdy tak nie śmiałam.

- Co Cię tak bawi Vivien? - Justin też się zaśmiał.

- Życie. - odpowiedziałam między napadami śmiechu, a następnie mina mi zrzedła i zachciało mi się płakać. Autentycznie miałam ochotę wyć jak dziecko.

- Boże, co się ze mną dzieje. - wymamrotałam, czując pot na plecach.

- Poradzimy sobie. Pij. - szatyn podał mi szklankę, którą wypiłam za jednym razem i mu ją oddałam.
Odstawił naczynie na nocny stolik, wziął z podłogi kołdrę, która jako jedyna jeszcze tam leżała i rozłożył na łóżku.

Ostrożnie się położyłam czując na sobie pościel. Poczułam jeszcze usta na czole a potem już tylko oddalające się kroki.

To mnie przestraszyło tak bardzo, że od razu podniosłam się do pozycji siedzącej.

- Nie zostawiaj mnie, proszę. - rozpaczliwie powiedziałam.

Widziałam jak chłopak patrzy na mnie współczującymi oczami i zaczyna podchodzić.

- Zostanę z tobą, spróbuj zasnąć. - przysunął krzesło pod łóżko i złapał mnie za rękę. Położyłam się przodem do niego i zamknęłam oczy, czując jak splata swoje palce z moimi.


Obudziłam się zlana potem z włosami przyklejonymi do twarzy. Obróciłam głowę w bok patrząc na Justina, który siedział na krześle, głowę opierając na łóżku, tuż obok mnie. Spał spokojnie. Też chciałam przespać całą noc., spokojnie.

Ale co do tego miałam chyba pecha. Albo byłam pobita i obolała, albo byłam załamana moim życiem, albo naćpana. Teraz byłam czysta i czułam się najgorzej.

Próbowałam wstać z łóżka, ale byłam tak zaplątana w prześcieradło, że dodatkowo mnie to zdenerwowało. Zaczęłam klnąc pod nosem i szarpać się z materiałem, który w żaden sposób ze mną nie współpracował.

- Kurwa! - krzyknęłam, rzucając poduszką przez sypialnie. 

- Co się stało? - Justin uniósł głowę, patrząc na mnie zdezorientowany.

Nie odpowiedziałam, tylko znowu zaczęłam się szarpać z pościelą warcząc, mając coraz mniej siły. Chciało mi się płakać, wrzeszczeć, bić. Chciało mi się palić, pić i wciągać. 

- Poczekaj, pomogę Ci. - szatyn wstał, okrążając łóżko i pomagając mi odwinąć się z tej przeklętej pościeli. - Już. Coś Ci przynieść? - odgarnął mi włosy z twarzy.

- Do kibla też za mną pójdziesz? - warknęłam na niego. Mój oddech był przyspieszony, wszystko się do mnie kleiło i byłam pewna, że jeśli za chwilę nie znajdę się w łazience to wysikam się w pokoju.

Minęłam Justina, kierując się do łazienki, zahaczając o kuchnie. Przeszukałam szuflady i znalazłam to co chciałam. Papierosy. Chociaż ich nie pochował. Po załatwieniu się, nie spodziewanie zrobiło mi się niedobrze. Upadłam na kolana wymiotując wszystko co znajdowało się w moim żołądku.

Po około 20 minutach nie miałam już czym wymiotować, więc wstałam i wytarłam usta. Odpaliłam papierosa i się mocno zaciągnęłam.

Przetrzymałam dym w płucach trochę dłużej mając nadzieję, że to ukoi trochę mój ból. Po chwili go wypuściłam, zaciągając się drugi raz.

Kierując się do wyjścia z łazienki mimowolnie spojrzałam w stronę lustra. Zawsze patrząc w nie, przypominałam sobie dlaczego tak bardzo nienawidzę w nie patrzeć. Nienawidzę wraka dziewczyny, która się w nim odbija. Wszystkiego w niej nienawidzę. Przystanęłam i się sobie przyjrzałam, jeszcze zachłanniej paląc papierosa. 

Na mojej twarzy w dalszym ciągu można było zobaczyć ślady pobicia. Już nie tak wyraźne, ale jednak było widać. Usta miałam spuchnięte i popękane. Policzki zapadnięte, włosy mokre poprzyklejane do bladej twarzy. Nie byłam w stanie spojrzeć w dół oglądając dokładniej swoje ciało. 

Nie miałam ochoty już w ogóle patrzeć na siebie. Wybiegając z łazienki wpadłam prosto w Justina.

- Długo Cię nie było. - szepnął, łapiąc mnie za biodra.

- Nie kontroluj mnie! - Odtrącając jego ręce, ponownie się zaciągnęłam. Dmuchnęłam mu w twarz dymem, kiedy po moim ciele przeszedł dreszcz. Nie wiedziałam już czy jest mi zimno, czy gorąco.

Wyminęłam go przechodząc do kuchni, rzucając niedopałek do zlewu. Słyszałam, że za mną idzie, co tylko jeszcze bardziej mnie pobudziło i wkurzyło.

- Przestań za mną łazić! Przestań mnie sprawdzać! Przestań mnie niańczyć! Przestań oddychać przy mnie! Idź sobie, doprowadzasz mnie do szaleństwa! - wrzeszczałam na niego kipiąc ze złości.

- Ty mnie też. - odparł normalnym tonem, podnosząc przy tym pieprzony kącik ust. 

Miałam wrażenie, że jego ta cała sytuacja bawiła.

- Bawi Cię to!? Jesteś popieprzony. - wymijając go, rzuciłam mu zniesmaczone spojrzenie. Teraz jeszcze bardziej byłam na głodzie. Zrobił to celowo.

- Dobrze wiesz, że mnie też nie jest łatwo. Ani trochę mnie to nie bawi! Chciałem rozładować sytuację byś przez chwilę przestała myśleć, żebyś skupiła się na czymś innym. Przejdziesz przez to, zaufaj mi. - zbliżył się i pogłaskał mnie po policzku.

Nie wierzyłam, w tamtym momencie byłam zła, wstrętna i sfrustrowana.

Nie odpowiadając znów znalazłam się w łóżku. Ułożyłam się tyłem do szatyna. Słyszałam jak przechadzał się po sypialni, po chwili siadając na tym samym krześle co wcześniej.

Długo nie mogłam spać, przewracałam się z boku na bok, ale nie robiłam już żadnych awantur, ani się nie wściekałam.



_________________________________________________________

Hej, nie będę się tłumaczyć, bo wytłumaczenia nie ma. Po protu nie miałam weny by coś napisać, W planach miałam inny przebieg akcji, ale w trakcie pisania wyszło to. Nie wiem czy się łączy czy za bardzo nie odbiegłam od tematu. W każdym razie byłabym wdzięczna jakbyście mi powiedzieli co sądzicie? Czy nie zawaliłam ;D
W każdym razie nabrałam ochoty na pisanie, ale mam do ugotowania i zrobienia kilka potraw, więc nie wiem jak wyjdzie ;)
Wesołych świąt w takim razie ;)


piątek, 30 stycznia 2015

15. Jesteś zazdrosna...


W przypadku pytań bądź niejasności, zapraszam:



_______________________________________________________________


- Na początku było całkiem dobrze. Dostałam swój kąt w pokoju. Miałam miejsce przy stole i trzymałam szczoteczkę do zębów w łazience. Po jakimś czasie zaczynali mnie traktować jak przybłędę, którą właściwie byłam.
Krzyczeli, karali za nic. Później ona zaczęła mnie popychać . On mnie nigdy nie dotknął, ale też nie bronił. Potem to już było z górki. Mieszkałam w składziku, wiesz na materacu między odkurzaczem a deską do prasowania. Nie jadałam posiłków przy stole i miałam ograniczenia. Coś jak ''masz dokładnie 5 minut na prysznic'' czy ''o 21 wszystkie światła zgaszone''.
Któregoś razu mając 14 lat podsłuchałam ich rozmowę. Przez całkowity przypadek. Mówiła coś w stylu, że za młodsze dzieci dostaje się więcej pieniędzy. I wtedy wszystko było jasne. Wzięli dziecko dla pieniędzy.
Wiesz, im młodsze dziecko tym większe potrzeby co za tym idzie - więcej pieniędzy od Państwa. Ale też czekasz na nie kilka lat. Oni chcieli ''na już'' i trafiłam się ja.
Potem nie chciała mnie pod swoim domem, więc wynajęła tamtą żałosną klitkę i wyrzuciła mnie tam. Zapewniła jednak, że będzie płacić za czynsz i wysyłać mi na życie. Takie zapewnienie, że nie podam jej do sądu. Resztę znasz.

Chłopak patrzył na mnie z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Był w szoku. A mi starczyło mówienia na najbliższy czas.

Nie mówiłam tego nikomu, bo nawet nie miałam komu. Może inaczej - nikogo to nie interesowało. Ale on. On był ciekawy tej historii, chciał się jej dowiedzieć. Chciał mi pomóc, tak sądzę.

Nie odzywałam się. Czekałam, aż teraz on coś powie, ale on milczał. Zaczęłam się obawiać, że odejdzie. Że nie będzie już chciał przebywać w moim towarzystwie. Byłam skomplikowana a to była tylko namiastka tego co przeżyłam.

- T-to.. tyy.. jak dałaś radę? - to nie było pytanie, które domyślałam się usłyszeć. Na to pytanie nie byłam gotowa.

- Dopasowałam się do tego. Nie znałam innego życia. - szepnęłam.

- Nie płaczesz. - powiedział ledwie słyszalnie.

- Co? - zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o co mu chodzi.

- Nie płaczesz kiedy to mówisz. Nie przeraża Cię to? Nie boli? - popatrzył w moje oczy.

- Nie sądzisz, że na dziś już limit pytań się wyczerpał? - wypaliłam.

- Tak, masz rację. Przepraszam. - odwrócił wzrok.

Zapadła niezręczna cisza. Siedzieliśmy i patrzyliśmy w telewizor, ale myślę że żadne z nas nie widziało tego co na ekranie było pokazywane.

Ja przeżywałam od nowa kawałek mojego życia a on próbował to sobie wyobrazić. I nie sądzę, że umiał.

- Nie powiedziałaś mi wszystkiego prawda? - czy ja nie mówiłam dopiero, że koniec pytań?

- To nawet nie była połowa. - wstałam i poszłam do sypialni.

Nie zdążyłam się jeszcze położyć gdy chłopak stanął w drzwiach.

- Tabletki. - podszedł i położył je i szklankę wody na stoliku nocnym. - Nie zapomnij wziąć, proszę. Muszę lecieć. Chcesz.. Mogę przyjść jutro?

- Jak chcesz. - mruknęłam szukając w komodzie swetra.

- Uważaj na siebie. - podszedł do mnie, pocałował w czoło i wyszedł.

~~~~

Rozgrzebałam kilka ran z przeszłości, które nie dawały mi spokoju. Znałam tylko jeden sposób na zapomnienie, wyłączenie się i spokój. Problem polegał na tym, że nic nie miałam a jedynym źródłem był Dan, na wspomnienie  którego miałam ochotę wymiotować.

Byłam roztrzęsiona i przestraszona. Pot lał się ze mnie, było mi niesamowicie gorąco a oddech miałam przyspieszony. Nie wiedziałam co robić w takiej sytuacji.

Nie wiem ile czasu minęło, ale było ciemno i cicho. Nie było słychać aż tak dużo samochodów za oknem, więc podejrzewam, że też późno.

Krzątając się z kąta w kąt po mieszkaniu nawet nie przeszkadzał mi ból, który w dużym stopniu dawał o sobie znać. Mimo tego całkowicie go ignorowałam, chcąc jak najszybciej wymyślić coś, co zaspokoi mój głód.

''Nie zapomnij wziąć tabletek''.

Jakby znikąd do głowy wleciały mi słowa Justina. Tak naprawdę nie brałam ich i nie miałam zamiaru. Kiedy on był przy mnie mogłabym brać je garściami. On był jak opiekun, rodzic, który zajmie się tobą podczas choroby.

Kiedy mówił, że mam jeść - jadłam. Kiedy kazał mi się położyć - kładłam się. Kiedy dawał mi tabletki przeciw bólowe - łykałam je. Najbardziej jednak jego obecność pozwalała mi zapomnieć o tym, na czym skupiałam się kiedy go nie było. Właśnie jak teraz.

Kiedy jestem sama nie mam ochoty jeść, spać ani nic innego, marzę tylko o wyłączeniu się.

Wzięłam do rąk opakowanie tabletek z szafki nocnej i przez chwilę się im przyglądałam. Może to głupie i bezsensowne, ale pomyślałam, że może jak wezmę dwie lub trzy, to uśmierzy mój głód. Miałam taką nadzieję.

Po połknięciu położyłam się i zamknęłam oczy. Dopiero wtedy to ból stanął w centrum, nie głód. Chciałam żeby już minęło i nic mnie nie bolało. Zastanawiałam się kiedy żebra się zagoją a siniaki zejdą. Brzuch dzięki kroplówkom podawanym w szpitalu pomniejszył się w znacznym stopniu, dodatkowo tabletki całkowicie na tę chwilę go wyeliminowały.

Został ból psychiczny, do którego właściwie byłam już przyzwyczajona.
Po jakimś czasie czułam, że zasypiam a potem już tylko ulgę.

Kilka dni później.

Moja sytuacja zdrowotna się nieco poprawiła. Minęło kilka dni, w których łykałam rano i wieczorem tabletki. Przepisane miałam po jednej, ale brałam po dwie, a wieczorami zdarzało się że po trzy.

Opakowanie już się kończyło, ale na razie nie zawracałam sobie tym głowy. Najważniejsze było, że działały. Ból w brzuchu całkowicie ustąpił, żebra wracały do normy, chociaż dalej cholernie bolały przy schylaniu, siadaniu czy szybszym chodzeniu.

Siniaki zmieniały kolor, ale wciąż były widocznie i trochę bolące. Dzięki tabletkom mój głód odchodził. Nie wiem jak, nie wiem czemu, ale czułam się zaspokojona. Może sobie to wmawiałam,
albo raczej chciałam wmawiać, ale działało. Może coś w nich było co dawało spokój, może to były głupie witaminy, ale chciałam sobie wmawiać, że są mocne. Miałam na tyle spokoju, że wieczorem po wzięciu praktycznie od razu zasypiałam.

Ale były też skutki uboczne jak nudności i osłabienie.

Justin nie przyszedł następnego dnia jak mówił. Rano po przebudzeniu miałam od niego smsa, że przeprasza i wyjeżdża na kilka dni służbowo. Odpisałam zwykłe Ok i że nic się nie stało, ale prawda była taka że byłam przerażona.

Nie wychodziłam przez te dni nawet na klatkę. Bałam się, że jak wyjdę spotkam Dana. Lodówkę miałam pełną, więc całe szczęście nie było problemu z zakupami a w sumie i tak nie jadłam zbyt wiele. Jadłam tyle, aby nie zemdleć z braku pokarmu.

Tak naprawdę to już miałam dość siedzenia w domu. Albo bardziej nie odzywania się do nikogo. Kiedyś niespecjalnie mi to przeszkadzało. Jeszcze jak mieszkałam w tamtej norze mimo iż byłam sama to nie czułam się tak nieswojo.

Może dlatego, że ktoś z tych ćpunów czasem wpadał na działkę, albo że przychodził Patrick..
Swoją drogą przypomniałam sobie ostatnie spotkanie z nim. Dziwne, że każdy przestał się odzywać. On, Megan, Dan..

Chociaż z tym ostatnim to się cieszyłam.

Postanowiłam zadzwonić do Meg. Odnalazłam komórkę i wybrałam numer dziewczyny. Jeden sygnał, drugi, trzeci.

- Ta? - odezwała się po drugiej stronie słuchawki.

- Hej. - wtedy to już nie wiedziałam co powiedzieć. Zadzwoniłam do niej, ale właściwie nie wiem po co.

- Po co dzwonisz? - zapytała. Miała dziwny głos, jakby była na mnie zła.

- Co słychać?

- Daruj sobie, po co dzwonisz? - trochę nie dziwiłam jej się tonu jakim mówiła. Rzadko do niej dzwoniłam, a już na pewno nie pytałam co u niej słychać.

- Po prosu, pogadać? - bardziej zapytałam, niż stwierdziłam.

- O czym? - zaśmiała się. - O tym jaką jestem naiwną kurwą? O tym jak szmaciłaś mnie za plecami?

- Co? O czym ty mówisz? - byłam w szoku. Kompletnie zdezorientowana usiadłam na kanapie.
Zaczęła mnie boleć głowa i zaczynałam myśleć, że zwariowałam.

- Nie udawaj głupiej. Patrick mi powiedział. Dodał też, że próbowałaś wskoczyć mu do łóżka. - warknęła. - na prawdę? Ty się uważasz za koleżankę? - celowo dała nacisk na ostatnie słowo.

- Wierzysz mu? - szepnęłam. Straciłam całą pewność siebie.

To było tak jakbyśmy się zamieniły rolami. Kiedyś to ja byłam tą co warczała podczas rozmowy a ona się kuliła i ledwie odpowiadała. Teraz jest zupełnie na odwrót.

- Nie mam powodu mu nie wierzyć. Mówiłaś, że nie masz nic przeciwko. Że między nami jest dobrze a tymczasem czego się dowiaduję? Że jesteś kłamliwą suką. Odczep się w końcu od niego, jestem z nim szczęśliwa rozumiesz?!

Nie wierzyłam w to co się działo. Ten skurwiel zrobił ze mnie zakłamaną idiotkę. Przyznaję, że nie zachowałam się dobrze w stosunku do niej. W końcu rzekomo była z nim kiedy mnie przeleciał. Ale to był jakiś pieprzony trójkąt. On przecież ma dziecko i narzeczoną do cholery. Wszystkie jesteśmy kretynkami, a ja nie mogłam znieść wyrzutów sumienia.

- Nigdy nic na Ciebie nie powiedziałam Megan. Przysięgam. - byłam w takiej furii, że słowa wylatywały same z moich ust. - Przyznaje się, kilka tygodni temu byłam u niego i spaliśmy ze sobą, ale on Cię też okłamuje. On ma narzeczoną Megan! I dziecko! Słyszysz? Nie daj mu się sobą manipulować, nie bądź naiwna!

Zmęczyłam się tym przemówieniem, które było chyba najdłuższe jakie do niej skierowałam. Ale źle się z tym czułam i jak już zaczęłam nie mogłam skończyć.

Dopiero po kilku oddechach i uspokojeniu się dotarło do mnie, że Megan się nie odzywa a ja od razu zrozumiałam co powiedziałam.

Po kolejnej minucie ciszy w końcu ją usłyszałam.

- Kłamiesz! - albo płakała, albo była bliska łez. - Jesteś zazdrosna bo woli mnie od głupiej ćpunki. Zazdrościsz mi, bo ja jestem szczęśliwa a ty nigdy nie będziesz. Kto byłby w stanie Cię pokochać, co Vivien?! No właśnie. Nikt.

- Meg... - przerwała mi.

- Nie. Odpuść sobie. Daj nam święty spokój i zniknij. Nie mogę Cię słuchać, bo każde słowo które wypowiadasz jest kłamstwem. Nie mam zamiaru marnować swojego czasu na Ciebie. Nie dzwoń do mnie więcej i nie kontaktuj się z Patrickiem. Ostrzegam Vivien, bo słyszałam że niejaki Dan Cię szuka a chyba nie chcesz żeby Cię znalazł?! - mój oddech przyspieszył. - Tak myślałam. Nie mam nic więcej do powiedzenia.

Rozłączyła się a ja siedziałam jak posąg. Nie mogłam się ruszyć. Nie wierzyłam w to co usłyszałam. Co się stało z Megan? To ja się zmieniłam, czy ona? Obie.

Wiem, że to zasługa Justina. Mimo, że minęło tak mało czasu odkąd się znamy, wiem że się uspokoiłam. I dobrze się czułam ze sobą.

Za to byłam pewna, że to Patrick wpływa tak na Meg. Ona jest nim tak zaślepiona, że wierzy mu w każde słowo. Co za ironia, kiedyś też wierzyłam.

Przez kolejną godzinę siedziałam na kanapie i wciąż miałam w głowie słowa dziewczyny.

'' Jesteś zazdrosna bo woli mnie od głupiej ćpunki. Zazdrościsz mi, bo ja jestem szczęśliwa a ty nigdy nie będziesz. Kto byłby w stanie Cię pokochać, co Vivien?! No właśnie. Nikt. ''

Czy byłam zazdrosna? Nie. Już nie. Może jeszcze kilka tygodni temu, tak jak wtedy w klubie chciałabym być na jej miejscu. Teraz, w żadnym wypadku. Nie po ostatnim razie gdy się z nim widziałam. Faktem było to co powiedziała później.

Że ja nigdy nie będę szczęśliwa i że nie ma nikogo, kto byłby w stanie mnie pokochać. Chociaż nie chciałam w to wierzyć, bałam się że to prawda.

''Ostrzegam Vivien, bo słyszałam że niejaki Dan Cię szuka a chyba nie chcesz żeby Cię znalazł?!''

I skąd ona wiedziała o Danie. To mnie zmartwiło. Megan jak dotąd nie obracała się w takim towarzystwie. Omijała ich wszystkich szerokim łukiem. A teraz wie, że on mnie szuka a ja nie chcę żeby mnie znalazł?

Czy Patrick o tym wie i jej powiedział? Tylko tak byłam w stanie to wyjaśnić. Nic innego nie przychodziło mi do głowy.

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk smsa, którego chwilę potem przeczytałam

Od: Justin.
Jesteś w domu?

Szybko wystukałam odpowiedź.

Do: Justin:
Tak.

Przez te dni kiedy go nie było Nie rozmawialiśmy. Nie wysłał mi nawet jednego smsa, po za tym że wyjeżdża. Kilka razy sięgałam po telefon z zamiarem napisania do niego, ale w końcu rezygnowałam. Nie chciałam być nachalna i wmawiałam sobie, że jakby chciał, to by sam napisał.

Właśnie odkładałam telefon na stolik przede mną, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Pierwsza moja myśl - Dan.

Niepewnym krokiem cicho podeszłam do drzwi i wyjrzałam przez wizjer. Od razu wypuściłam powietrze z ust, które wstrzymywałam i przekręciłam klucz w zamku, otwierając drzwi.

- Dzień Dobry, a raczej Dobry wieczór. - uśmiechnął się Justin, ukazując dołeczek w policzku.

- Hej. Wejdź. - zamknęłam z powrotem drzwi na klucz i odwróciłam się w jego stronę.

- Jak się czujesz? - standardowe pytanie. Mam wrażenie, że ciągle pyta tylko o to.

- Dobrze. - spróbowałam się uśmiechnąć co chłopak odwzajemnił ponownie. - Jak wyjazd?

- Dobrze. - puścił mi oczko i ruszył w stronę kuchni.

Poszłam za nim i zobaczyłam jak stawia reklamówki na blacie. Dopiero teraz zauważyłam, że przyniósł je ze sobą.

- Co to? - spytałam zaciekawiona.

- Obiad. - spojrzał na zegar na ścianie a potem znów na mnie. - obiadokolacja bardziej.

No tak było po 18. Chłopak postawił plastikowy pojemnik przede mną a drugi przed sobą. Wyciągnął jeszcze po jednym  mniejszym z reklamówki i z szuflady wyjął sztućce, podając mi komplet.

- Ryba pieczona w piekarniku z zapiekanymi ziemniakami i marchewką. Co ty na to? - uniósł brew a ja otworzyłam pojemnik zaglądając do środka.

- Pachnie dobrze. - odpowiedziałam. Nie pamiętam już kiedy jadłam rybę, a bardzo je lubiłam, więc od razu spróbowałam kawałek. - I dobrze smakuje.

- Ciesze się. - sam zajął się jedzeniem. - Powiedz mi co jadłaś jak mnie nie było.

Podniosłam wzrok patrząc, że chłopak nie żartuje. Co to w ogóle było za pytanie?

- Jedzenie. - odpowiedziałam wymijająco.

- Sprytnie. - zaśmiał się. - Sprecyzuj.

- Kanapki na przykład. - jadłam tylko kanapki, ale nie chciałam mówić, że nic innego nie robiłam.

- Kreatywnie. - nie uwierzył, no jasne. - Brałaś tabletki?

- Co ty mój ojciec jesteś? - uniosłam się opuszczając widelec na blat.

Wkurzyłam się, bo miałam już dość tego jak mnie traktuje. Okej, lubiłam to, ale jestem tylko dziewczyną. Nie było go kilka dni i wolałabym albo porozmawiać o czymś przyjemniejszym, albo w ogóle jeść w milczeniu.

Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Otwierając oczy popatrzyłam na niego.

- Przepraszam. Brałam. - podniosłam widelec i spuściłam wzrok. Należały mu się przeprosiny, przesadziłam. On chciał tylko dobrze, za co byłam bardzo wdzięczna, bo przecież właśnie chciałam tego. Żeby ktoś o mnie dbał.



_________________________________________________________________




poniedziałek, 5 stycznia 2015

14. Kim ona jest?

W przypadku pytań bądź niejasności, zapraszam:


___________________________________________________________________


Ta kobieta nie miała skrupułów. Najpierw przestaje płacić za czynsz, przez nią byłam zmuszona na przeprowadzkę i gdyby nie Justin wylądowałabym na ulicy, albo w burdelu. Teraz przychodzi tu i nie obchodziło mnie czy została poproszona przez lekarza, czy po inne gówno. Nie chciałam jej tam. Nie chciałam jej więcej oglądać.

- Dzień Dobry Vivienne. - odparła z wyższością jak zwykle bardzo służbowym głosem. Zwróciła wzrok na Justina unosząc brew. Niech zgadnę o czym myśli ''Co tak porządny chłopak robi przy takiej wywłoce''.

- Chciałabym porozmawiać z Vivienne. - odparła nie spuszczając z niego wzroku.

Justin przez chwile przyglądał się jej, jakby rozmyślał kim jest. Następnie wyciągnął w jej stronę dłoń.

- Witam, Justin Rivera. Pani..? - zapytał z wciąż wyciągniętą ręką. Ale ona stała niewzruszona.

Już myślałam, że chce uścisnąć mu dłoń, otworzyłam nawet szerzej oczy, ale ona tylko założyła ręce na piersi.

- Rebecca Black. Mógłbyś nas zostawić? - Justin ze zrezygnowania opuścił rękę.

- Nie. - powiedziałam jak tylko go zapytała. Nie chciałam być z nią sama.

- Vivienne, nie zaczynaj. - warknęła coraz bardziej zdenerwowana.

Nienawidziłam jak wypowiadała moje imię. Nienawidziłam akcentu, który słyszałam gdy wypowiadała moje pełne imię. 

Justin patrzył na mnie i zauważyłam, że się waha i nie wie co zrobić. Pokręciłam lekko głową dając mu znać, że nie ma prawa teraz wychodzić.

- Czego chcesz? - odwróciłam głowę w jej stronę wypowiadając te słowa.

- W porządku. Chcesz rozmawiać przy nim twoja sprawa. Nie miej do mnie potem pretensji. - wysyczała przez zęby.

Nie wiedziałam o co jej chodziło. Co takiego chciała powiedzieć, że miałam żałować że on był przy tej rozmowie?

- Streszczaj się. - pierwszy raz popatrzyłam jej w oczy od niepamiętnych czasów.

- Co Ci się stało? - chyba dopiero wtedy zauważyła moja twarz, która nie doszła jeszcze do siebie po ataku Dan'a.

- Interesuje Cię to? - szepnęłam spuszczając wzrok.

Poczułam jak Justin łapie mnie za rękę i siada na łóżku obok. Ona stała na przeciw nas z dziwnym wyrazem twarzy.

- On Ci to zrobił? - wskazała głową na chłopaka. 

- Zwariowałaś?! - podniosłam głos. - Mów co masz do powiedzenie i wyjdź.

- Zostałam wezwana do podpisania papierów i uwierz musiałam wyjść w trakcie spotkania, czego nienawidzę robić, co chyba wiesz? - uniosła brwi.

- Przepraszam za błaganie całego szpitalu o sprowadzenie Cię tutaj. - powiedziałam z sarkazmem.

- Nie pozwalaj sobie Vivienne. - przewróciłam oczami. - Lekarz poinformował mnie dodatkowo o twoich obrażeniach, ale widzę że doszłaś do siebie. Nie wydajesz się być.. - w końcu coś ją zatkało, wiem co chciała powiedzieć, że nie wydaje się być zgwałcona.

Szkoda, że lekarz nie uprzedził mnie że będzie o tym mówił wszystkim po kolei. Po co się wtrącali, to była moja sprawa. I skoro ja z tym żyłam osobiście, mnie to spotkało, to im nic do tego.

- W każdym razie znalazłam na strychu jeszcze jakieś twoje graty i żądam, żebyś je zabrała. -  byłam ciekawa co tam było mojego, co tak bardzo jej przeszkadzało. Założę się, że nie więcej niż jedno pudełko na buty, pewnie z jakimiś śmieciami. - Postaraj się nie pakować przez ten miesiąc w kłopoty bo nie mam zamiaru latać i świecić oczami za Ciebie. 

Poprawiła torebkę na ramieniu i ruszyła do wyjścia kiedy się jeszcze odwróciła i spojrzała na Justina.

- Chłopcze? - szatyn podniósł wzrok, który przez całą naszą wymianę zdań a raczej jej gadanie, był utkwiony w naszych złączonych dłoniach. - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę w co się pakujesz. - oczami wskazała mnie i uśmiechnęła się dumna. Wyszła tak szybko jak tylko to powiedziała.

A ja opuściłam głowę zażenowana jej słowami i tą sytuacją. Poczułam się fatalnie, znowu. 

Rozplątałam nasze dłonie i zsunęłam się na łóżku, zakrywając kołdrą po szyję i odwracając do niego tyłem. Nic mnie fizycznie nie bolało i chciałam taką kroplówkę do domu. Na wszelki wypadek.

- Nie przejmuj się nią. - chłopak szepnął masując mi ramię. - Mogę zadać Ci pytanie?

Pokiwałam twierdząco głową wciąż się do niego nie odwracając. Bałam się tego o co może zapytać.

- Kim ona jest?

- Moim prawnym opiekunem. - odpowiedziałam z jadem w głosie.

- A co z twoimi rodzic...

- Przepraszam, jestem zmęczona. - przerwałam mu. Nie chciałam, żeby dokończył pytanie. Nie chciałam o tym myśleć a już na pewno rozmawiać.

- Tak, jasne. Tak.. śpij. Przyjadę rano po Ciebie dobrze? - podszedł do mojej strony i pochylił się nad łóżkiem.

- Nie musisz. - szepnęłam.

Wiedziałam przecież, że on ma swoje życie i obowiązki. Ja bym sobie poradziła, jak zwykle.

- Chcę. - pocałował mnie w czoło a ja przymknęłam powieki. - Czekaj na mnie. - szepnął do mojego ucha.

Jakiś czas później zajrzała do mnie ruda pielęgniarka szczerząc zęby w uśmiechu. Zmieniła mi kroplówkę i kazała się przespać. Gdybym tylko mogła zasnąć, chętnie bym to zrobiła. Pomyślałam.

Po wieczornym zastrzyku, obchodzie lekarskim i stwierdzeniu, że ''zastrzyki wykonały świetną robotę'' miałam spokój.

Musiałam tylko wytrzymać do rana  i w końcu opuszczę to miejsce. 

Doktor Forbes próbował znowu ze mną rozmawiać co mu się oczywiście nie udało. Po pierwsze ja nie chciałam, po drugie było z nim chyba z trzech stażystów. Wspomniał również o psychologu ale zdecydowanie odmówiłam i byłam gotowa wykłócać się z nim jeszcze długi czas, ale odpuścił. Do tego akurat zmusić mnie nie mógł.

Próbowałam zasnąć. Tak bardzo chciałam już ranek a na moje nieszczęście nie było nawet blisko do zaśnięcia.

Zastanawiałam się jak to możliwe, że Justin był tak blisko mnie. Opiekował się mną, troszczył się i tak bardzo pomagał.

Przecież ja byłam już straconą osobą. Zepsuta dziewczyna, ale on.. On próbował mnie naprawić, poskładać.

Nie uda mu się. Byłam pewna, że mu się nie uda.

...


~~ 10 lat wcześniej ~~ Vivien w wieku 7 lat.

Chodzę już do szkoły miesiąc. Jestem w pierwszej klasie i uczymy się pisać i czytać. Zrobiło się już zimno na dworze i kiedy wracam ze starszymi dziećmi trochę się telepię. Nie ubrałam czapki i boli mnie głowa z zimna. Wchodzimy za bramę domu a ja od razu ich wyprzedzam i idę do 
Marie. 

Oni zawsze każdą mi i innym dzieciom w moim wieku chodzić z tyłu.

Zaczynam biec, żeby nie natknąć się na nikogo i zdyszana wbiegam do pokoju Marie.

Właśnie siedzi przy biurku i szyje coś na maszynie. Kiedy mnie widzi przestaje i ściąga okulary z nosa.

- Dzień Dobry Słoneczko. Biegłaś? - podchodzi do mnie i pomaga mi ściągnąć plecak a potem kurtkę.

- No, ale z bramy tylko. Marie.. - wyrywam się i szybko otwieram plecak. - Spójrz, Sam z trzeciej klasy powiedział, że możemy być przyjaciółmi i on mnie lubi. I on mnie uczy na przerwie pisać. Zobacz umiem swoje imię.

Wyciągam zeszyt i przewracam kartki, ale nie znajduje tego czego szukam. Wyjmuję kolejny i mam!

- Marie, patrz. - wciskam jej zeszyt do rąk.

Marie czyta i jej twarz się zmienia. Zamyka zeszyt, odkłada na swoje biurko i uśmiecha się do mnie. 

- Świetnie. Choć, pewnie obiad już jest. - łapie mnie za rączkę i wychodzimy.

~~

Zbudziło mnie wspomnienie. Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy powiekami. Było już jasno na dworze, więc niedługo wyjdę z tego miejsca.

Przywołałam znowu sen. Pamiętałam ten dzień i pamiętałam co było napisane. Jeszcze wtedy nie wiedziałam. Nie umiałam pisać i czytać i można było wszystko mi wmówić. Zeszyt ten znalazłam jakiś czas później, kiedy umiałam już przeczytać pojedyncze słowa. I przeczytałam. Wielkimi literami napisane było ''Sierota''. 

Właściwie to nią byłam. Teraz takie słowa przechodziły obok mnie. Nie reagowałam w żaden sposób jeśli ktoś mnie tak nazwał, co praktycznie się nie zdarzało.

Wtedy jako mała dziewczynka byłam tym słowem dotknięta. Jak mogłam się pogodzić z tym, że mnie nikt nie chciał a inne dzieci wokół mnie w szkole miały pełne rodziny? 

No właśnie. Nie umiałam, po prostu po pewnym czasie zaczęłam się do tego przyzwyczajać.

Drzwi od sali się otworzyły a moim oczom ponownie ukazał się doktor.

- Dzień Dobry. Wyspała się panienka? - uśmiechnął się szczerze i podszedł do nóg łóżka z którego wziął moją kartę pacjenta i zaczął coś pisać.

- Dzień dobry. Nie bardzo. - podniosłam się do pozycji siedzącej i poczułam mocny ból w pośladkach. Skutki uboczne cholernie bolesnych zastrzyków.

- Wszystko w porządku? Nic cię nie boli? Masz nudności, zawroty głowy, gorączkę, problemy z wydalaniem? - zadawał pytania a ja już zapomniałam połowę.

- Nie, wszystko dobrze. - Nie była to do końca prawda, ale chciałam jak najszybciej wyjść.

- Wygląda na to, że zastrzyki zrobiły swoje. Za chwilę przyjdzie pielęgniarka zrobić Ci ostatni i możesz zbierać się do domu. - tym razem się zaśmiał jak zobaczył moją ulgę na twarzy. - Przed wyjściem podejdź jeszcze do recepcji po receptę. Obawiam się, że przez kilka dni będziesz osłabiona.

- Dziękuję. - próbowałam podziękować uśmiechem, ale obawiam się, że wcale mi to nie wyszło.

- Wracaj do zdrowia młoda damo. - odwiesił kartę, puścił mi oczko i wyszedł.

Tak jak mówił, niedługo po jego wizycie przyszła ruda i zrobiła mi zastrzyk. Moje pośladki skakały z radości, że to już ostatni raz.

- Musisz uważać na siebie teraz. Nie możesz się przeziębić. Najlepiej jakbyś przez kilka dni nie wychodziła z domu, nie stała w przeciągu i nie piła zimnych płynów. Wykup sobie przy okazji witaminy. Wyglądasz bardzo słabo. - podczas przemowy zaczęła ściągać mi wenflon.

- Ehm.. - ktoś odchrząkną w drzwiach. - Dzień dobry. - Justin. Wszedł do środka uśmiechając się i przechodząc na drugą stronę łóżka, całując mnie w czoło. Kolejny raz.

Ciekawa byłam jak długo tam stał. Ciekawa byłam czemu mnie całuje na powitanie. Ciekawa byłam czemu się tak troszczy.

- Och, witaj słonko. Myślę, że twoja dziewczyna jest gotowa do wyjścia. - oczywiście wyszczerzyła zęby kierując się do wyjścia. On kiedy jest z nim w związku, bo nie pamiętam? - Zaopiekuj się nią, myślę że sama tego nie zrobi. - powiedziała mu puszczając oczko, drugą część mówiąc ciszej w moją stroną ze współczuciem. 

I wtedy dostrzegłam, że się tylko troszczy o pacjentów. Jej uśmiech ma za zadanie rozweselić pacjenta. Ona mnie po prostu rozgryzła. Wiedziała, że nie jest najlepiej a to zdanie utwierdziło 
mnie tylko w tym przekonaniu. 

Wiedziała, że sama bym to olała. Oczywiście bym sobie dała radę sama, ale za nic nie uważałabym na swój stan.


...


Po drodze do domu Justin wykupił moje lekarstwa. Nie dało mu się przetłumaczyć, że sama za nie zapłacę i kupię później, czego oczywiście bym nie zrobiła bo nie miałam pieniędzy, ale jemu ta wiedza nie była potrzebna. 

Kupił też witaminy co utwierdziło mnie w przekonaniu, że słyszał jak mówiła to do mnie pielęgniarka.

Przez ukłucie w pośladkach ledwo siedziałam w samochodzie, z czego chłopak próbował się nie roześmiać. Widziałam jak walczył z uśmiechem i myślę, że czekał aż sama się zacznę śmiać. Nie doczekał się. 

Wierciłam się, ale z kamienną twarzą dotarłam do mieszkania. 

Pierwszą rzeczą był prysznic. Nie czułam się najlepiej tak jak mówił lekarz, ale musiałam zmyć z siebie cały brud. 

Walczyłam z chęcią wzięcia działki i po 20 minutach sprzeczki moich myśli, wygrałam. Nie wzięłam. To była resztka. Musiałam zostawić na taką chwilę, która będzie mnie zabijać.

Weszłam do salonu a na kanapie siedział Justin jedząc kanapkę i oglądając telewizję. Na stole zauważyłam cały talerz jedzenia i poczułam prawdziwy głód. Byłam głodna.

- Chodź, musisz zjeść i wziąć tabletki. - czyli co będzie mnie teraz pilnował?

Podeszłam i usiadłam biorąc kęs kanapki. Siedzieliśmy w ciszy i jedliśmy. W tle ledwo słyszalnie było słychać gościa z głupiego programu w telewizji.

Postanowiłam przerwać tą ciszę. Wiem, że musiałam to zrobić wcześniej lub później. Chciałam mieć to za sobą.

- Wzięła mnie z domu dziecka. - chłopak zamarł z kanapką w połowie drogi, odwracając się do mnie. 

Odłożył jedzenie i przyglądał mi się zszokowany. Byłam mu wdzięczna, że o nic nie pytał. Czekał aż sama to powiem.

- Wzięli mnie ze swoim mężem. Georgiem. Miałam około 11 lat. Wyobrażasz sobie jaka byłam szczęśliwa, że będę mieszkać w normalnym domu? - szepnęłam a myślami wróciłam do tego wszystkiego.


_________________________________________________________________


Jak widzicie zmieniłam nazwisko Justina. Nie jest nigdzie napisane, ze to opowiadanie o Justinie Bieberze, choć przyznam że na początku był taki zamiar. Nie ma podanych bohaterów, więc możecie wyobrażać sobie kogo tylko chcecie ;)








wtorek, 23 grudnia 2014

13. Bo mi zależy.

W przypadku pytań, zapraszam:


________________________________________________________________


Otworzyłam oczy i zobaczyłam białe ściany, białą pościel i okno. Miałam podłączoną kroplówkę, ale dalej nie wiedziałam jak się tam znalazłam. Wiedziałam jedno, że ból odszedł i czuję się znacznie lepiej.

Leżałam jakieś 10 minut i do sali weszła pielęgniarka w starszym wieku. Może przesadzam, ale miała ok 40 lat, rude krótkie włosy i ciągnęła wózek z lekami za sobą.

- Dzień dobry słoneczko. - uśmiechnęła się. Cóż za entuzjazm.

- Dzień dobry. Co ja tu robię? - spytałam, kiedy odłączała mi kroplówkę.

- Leżysz kochanie. Twój chłopak Cię przywiózł. Swoją drogą niezły chłopak. - puściła mi oczko.
Chłopak? Ja nie mam chłopaka.

- Ale co mi jest? Czemu tu jestem? - coraz bardziej zaczynało mi się to nie podobać.

- Zasłabłaś, chłopak się martwił i słusznie. Niedługo przyjdzie doktor i wszystko Ci wyjaśni. - ta kobieta zdecydowanie za dużo się uśmiecha i mnie wnerwia. 

Wyszła i zostawiła mnie dalej w niewiedzy. Całe szczęście nie musiałam długo czekać bo chwilę później do sali wszedł doktor.

- Witam, nazywam się Antony Forbes. Jak się czujesz młoda damo? 

Mężczyzna był niski i przy kości. Miał zmarszczki i na moje oko ponad 50 lat. Na nosie miał okulary, na szyi przewieszony stetoskop a do ręki wziął moją kartę pacjenta, która była przewieszona w nogach łóżka.

- Co mi jest? - wciąż nie wiedziałam bo pielęgniarka mnie zbyła a niewiele pamiętam.

- Ma panienka ostre zapalenie jajowodu. Nie zagraża życiu, występuje u co 4 kobiety, ale niewyleczenie może spowodować bezpłodność. - cóż, na to za późno. - Ponadto przy badaniu zauważyłem rozległe obrażenia w okolicy narządów płciowych i pęknięte żebro. Nie wspominając o siniakach... w wielu miejscach. - zmrużył oczy.

Świetnie i co mam odpowiedzieć?

- Skąd się wzięło to zapalenie? - nie wiem co to, nigdy nie wiedziałam nic o chorobach, tym bardziej kobiecych.

- Przedostanie się bakterii do pochwy jest możliwe nawet podczas stosunku. Często jest to też nie dbanie o higienę intymną, czy w przypadku częstego zmieniania partnerów do aktów seksualnych. Proszę się nie obawiać. leczy się antybiotykami. Nic panience nie będzie, ale martwi mnie coś innego. - przyjrzał mi się uważnie.

- Co takiego? - sama nie wiem czy chciałam to wiedzieć.

- Posłuchaj dziecko, poza zapaleniem twoje obrażenia są poważnie. Nie wolno ich ignorować, dlatego musisz być ze mną szczera. - przerwał na chwilę. - Czy ktoś Cię skrzywdził?

- Nie! - odpowiedziałam szybko co było chyba błędem, bo lekarz tylko uniósł brew.

- Nie musisz się bać, możesz mi powiedzieć. - podszedł do mnie bliżej i chciał chyba złapać mnie za rękę, ale szybko ją zabrałam.

- Nic mi się nie stało. Po prostu, spadłam z drabiny. - Nie, nie powiedziałam tego. Chciałam się aż roześmiać z mojej głupoty. Spadłam z drabiny.. jestem idiotką. - Kiedy mogę stąd wyjść?

- Myślę, że wieczorem. Ewentualnie zostawimy Cię na noc. Dostaniesz dwa zastrzyki w odstępie czasu 3 godzin i antybiotyki. Przyjdzie też do Ciebie psycholog. - to sobie chyba sam ze sobą porozmawia. - Ah, nie mogłem się skontaktować z twoimi opiekunami prawnymi, potrzebny 
nam podpis do wypisu bo z tego co mówił narzeczony jesteś niepełnoletnia, więc zadzwoń do nich dobrze?

- Za miesiąc będę pełnoletnia, to konieczne? - jeszcze tego mi brakowało. Już zignorowałam wzmiankę o ''narzeczonym'', ale na pewno nigdzie nie będę dzwonić.

- Tak dziecko. - napisał coś na karcie, odwiesił ją i podszedł do drzwi. Złapał za klamkę, ale zanim otworzył drzwi odwrócił się i lekko uśmiechnął. - Jesteś bezpieczna. - i wyszedł.

Nie chciałam tu być. Sama bym sobie poradziła. Co miałam zrobić? Powiedzieć wszystko co mi się stało? Powiedzieć, że Dan mnie gwałcił? Że mnie bił? I po cholerę im ten podpis? Całe życie radzę sobie sama. 

Byłam tak wściekła, że tu jestem, że ten lekarz wie co mi się stało, że marzyłam tylko o działce. 

Najgorsze jest to, że nie miałam skąd wziąć. Pieprzyć to co mówiłam wczoraj. Miałam to w dupie, tylko to mi zostało.

Po godzinie przyszła ta sama pielęgniarka i dała mi zastrzyk. Jeśli mam być szczera był tak kurewsko bolesny, że prawie spadłam z łóżka. Byłam odporna na ból, cóż tak mi się wydawało. Znosiłam wieczną przemoc i nie ruszało mnie to, ale ten zastrzyk był o wiele gorszy. I nie chodziło o samo wkucie igły w ciało, ale o to co ta pielęgniarka wpuszczała. 

Rozchodziło się po całym ciele okropne gorąco, paraliżowało i spinało mi mięśnie. Całe szczęście zastrzyk działał cuda, bo nie czułam żadnego bólu. W żebrach też nie. Czułam jedynie głód.

Leżałam w tym okropnym miejscu, spoglądając w stronę TV, ale nie interesowało mnie to aktualnie było puszczane. 

Usłyszałam pukanie w drzwi. Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć, a w progu stanął Justin.

- Część, jak się czujesz? - szepnął.

- Po co mnie tu przywiozłeś? - warknęłam. 

To wszystko była jego wina. Przypomniałam sobie, że przyszedł do mnie jak leżałam w łóżku. Domyśliłam się, że to on musiał mnie tu przywieść i byłam na niego okropnie zła. Owszem, ucieszyłam się jak go zobaczyłam, ale wolałabym żeby ze mną posiedział a nie woził po szpitalach. O to nikogo nie prosiłam.

- Miałaś gorączkę, wyglądałaś jakbyś miała umrzeć i zemdlałaś. Jak myślisz co powinienem innego zrobić? - chyba go wkurzyłam, bo ton jego głosy zmienił się o 180 stopni.

- Nie wiem. Pozwolić mi spać, dać tabletkę, posiedzieć ze mną do chuja? Cokolwiek, ale nie przywozić tutaj. - również podniosłam głos. Byłam za bardzo wkurzona, chociaż on chciał tylko dobrze ale w tamtym momencie mnie to nie obchodziło.

Może musiałam się na kimś wyżyć a on był doskonałą i jedyną osobą wtedy.

- Czy ty siebie słyszysz? Widziałem co się stało jak przyszedłem i znalazłem Cię w łóżku zakrwawioną. Już wtedy chciałem Cię zawieść do szpitala, ale odpuściłem. Dzisiaj przeszłaś samą siebie. Co, za dużo dragów, że aż straciłaś przytomność? Przedawkowałaś? - zatkało mnie. Zabolało, chociaż wiedziałam że on widzi we mnie tylko ćpunkę, ale łudziłam się że jest inaczej. 

- Wyjdź! - wrzasnęłam.

- Odpowiedz! Naćpałaś się znowu? - jego twarz zrobiła się czerwona, zęby miał zaciśnięte a jego klatka piersiowa szybko się unosiła i opadała.

- Po co mam odpowiadać? Sam wyciągnąłeś wnioski. - skoro tak twierdzi, nie będę zaprzeczać. I tak nie uwierzy.

- Dziwisz się? 

- Idź już. - odwróciłam wzrok. Nie chciałam już na niego patrzeć.

- Czyli co? Mam rację? - uniósł brwi.

- Po twoim wyjściu wczoraj nic już nie wzięłam. Chciałam żebyś zobaczył, że potrafię. - szepnęłam. 

Szatyn nie odpowiedział. Stał nieruchomo z lekko uchylonymi ustami. Jakby nie wiedział co powiedzieć. Pomylił się, ale nie winię go za to. Powiedziałam prawdę tym razem, chciałam żeby już dał mi spokój.

- Zdziwiony? - skrzywiłam się. 

- Przepraszam. - pochylił głowę.

- Co za różnica? Jestem tylko głupią ćpunką. - taka byłam i nie dziwie się, że inni też mnie tak odbierali.

- Nie mów tak. - podszedł do mnie i usiadł na stołku, który stał obok łóżka.

- Sam to przed chwilą zasugerowałeś. - złapał mnie za rękę. Nie wyrwałam jej. Chciałam żeby mnie trzymał.

W odpowiedzi zaczął pocierać kciukiem wierzch mojej dłoni w kojącym geście. Dla mnie to było coś więcej niż słowa. To były jego przeprosiny. W pewnym momencie podniósł nasze dłonie do swoich ust i złożył delikatny pocałunek na każdej mojej kostce. 

Spojrzałam mu w oczy a on tylko uśmiechnął się i znów położył nasze dłonie na łóżku. Nie puścił mnie. Znowu pocierał kciukiem wierzch mojej.

To było miłe.Zrelaksowałam się na tyle ile zdołałam i przymknęłam oczy. Czułam się bezpiecznie.

- Opowiesz mi? - po jakimś czasie usłyszałam głos chłopaka.

Otworzyłam oczy i zmarszczyłam brwi patrząc na niego.

- O czym? - na prawdę nie wiedziałam o co mu chodzi.

- Nikt Cię nie napadł prawda? Stało się coś gorszego. - spodziewałam się każdego pytania, ale nie tego.

- Nie chcę o tym mówić.

- Musisz mi powiedzieć. Nie mogę znieść myśli, że ktoś mógł Ciebie... że cię.. - nie mógł znaleźć słowa, więc mu pomogłam. I tak wiedział.

- Pobił, zgwałcił? - otworzył szerzej oczy jakby nie wiedział, że właśnie się przyznałam. - To nie było tak. - cóż, nie do końca. - po prostu sama się prosiłam i uderzył mnie raz czy dwa.

- Co? Zwariowałaś? - puścił moją dłoń. - Obwiniasz siebie? Czy ty jesteś normalna? - wstał ze stołka.

- Nic nie wiesz, więc skończ. - i wracamy do punku wyjścia. Znowu się kłócimy. - Co Cię w ogóle to wszystko tak obchodzi. Czemu się w to wszystko mieszasz?

- Bo się martwię. - również na mnie krzyknął. - Bo mi zależy. - dodał ciszej.

Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co. Ale wiedziałam, że nie może mu zależeć. Ja go tylko skrzywdzę.

Z niezręcznej ciszy uratowała nas pielęgniarka, która weszła znowu z tym wózkiem.

Popatrzyła wymownie na Justina, później na mnie i puściła mi oczko.

- Ja na początku związku też się kłóciłam, a teraz proszę - 23 lata po ślubie. - zaśmiała się i uniosła dłoń, potwierdzając swoje słowa obrączką.

Ani ja, ani Justin nie zaprzeczyliśmy, że wcale nie byliśmy w związku. Myślę, że w tamtej chwili nie obchodziło nas co inni myślą. Byliśmy w środku czegoś ważnego, ale jestem jej wdzięczna, że uratowała mnie przed dalszą konwersacją.

- Może już dziś będziesz mogła wyjść ze szpitala słoneczko. - tak, nareszcie. - Ale musisz skontaktować się z opiekunem prawnym. Czy doktor Ci mówił, że potrzebny nam podpis do wypisu a panna Black nie odpowiada na nasze telefony? - przygotowywała strzykawkę mówiąc i ruchem głowy kazała położyć mi się na boku.

Jakoś nie dziwi mnie to że Rebecca nie odbiera. Ją też to nie obchodzi, ale nie mam zamiaru do niej dzwonić. Mogę tu zostać ile chcą, skoro tylko za pomocą jej podpisu mogę stąd wyjść. Nie zadzwonię do niej.

Justin nie wyszedł kiedy pielęgniarka robiła mi zastrzyk. Patrzył zamyślony w okno, na mnie nie spojrzał.

Po zastrzyku znów położyłam się na plecach i wolno łapałam oddech. Znów to gorąco rozeszło się po całym ciele.

- Co się jej dzieje? - usłyszałam jak Justin pyta rudej i podchodzi do mnie, łapiąc moją dłoń.

- Wszystko dobrze słonko. To duża i mocna dawka leku. Reaguje prawidłowo, dzięki czemu szybciej ją wyleczymy. - widziałam jak uśmiecha się do niego.

Serio ta kobieta miała coś nie tak w głowie. Kto normalny tyle się uśmiecha?

- Właściwie to co jej jest? - faktycznie, nie zapytał mnie, od razu założył, że przedawkowałam.

- Ja tu jestem i umiem mówić! - warknęłam.

Oboje popatrzyli na mnie z uniesionymi brwiami jakby zaskoczyło ich to, że umiem mówić.

Ruda posłała mi ponownie uśmiech, potem Justinowi, zabrała wózek i wyszła.

- Więc? - szatyn niepewnie odparł.

- Co? 

- Co Ci się w ogóle stało? To coś poważnego? - ah, czy ja przez te zastrzyki straciłam pamięć że nawet nie wiem o czym rozmawialiśmy, czy zapomniałam jak spojrzałam w jego oczy?

- Zapalenie czegoś tam. - nie rozumiał, bo ciągle patrzył na mnie pytająco. - Wiesz, jakieś jajniki czy coś. Takie co kobiety..

- Nie kończ, łapię. - przerwał mi nie chcąc słuchać co dalej mam do powiedzenia.

Uśmiechnęłam się lekko. Tak rzadko to robię, że nawet nie pamiętałam jakie to miłe uczucie. Szatyn odwzajemnił uśmiech i pochylił się dając mi całusa w policzek.

- Za co? -  mruknęłam.

- Nie muszę mieć powodu żeby Cię pocałować. - to było tak zaskakująco miłe, że znowu się uśmiechnęłam.

Niestety mój uśmiech znikł kiedy zobaczyłam osobę wchodzącą do sali. We własnej osobie, ktoś kogo nie miałam ochoty oglądać ani teraz, ani nigdy. Rebecca Black. Mój prawny opiekun.


______________________________________________________


Pod poprzednim rozdziałem jedna osoba napisała, że Vivien poroniła. Wiedziałam , że nie wprowadzę poronienia bo to zbyt wiele by było, po za tym ona nie donosiła by dziecka nawet przez kilka tygodni zważywszy na to co się dzieje z jej życiem. Czas wprowadzić minimum światła do jej świata. Co oczywiście nie oznacza, że problemów i dramatów nadszedł koniec.

Trochę późno, ale nie spodziewałam się ile mnie czeka dzisiaj roboty. Nie wiem kiedy następny, bo wątpię żebym przez święta coś pisała.

Więc dla nielicznego grona które czytają to co daje mi wielką radość, czyli ERROR.

Wesołych, ciepłych, radosnych i spędzonych w cudownej rodzinnej atmosferze Świąt!