piątek, 30 stycznia 2015

15. Jesteś zazdrosna...


W przypadku pytań bądź niejasności, zapraszam:



_______________________________________________________________


- Na początku było całkiem dobrze. Dostałam swój kąt w pokoju. Miałam miejsce przy stole i trzymałam szczoteczkę do zębów w łazience. Po jakimś czasie zaczynali mnie traktować jak przybłędę, którą właściwie byłam.
Krzyczeli, karali za nic. Później ona zaczęła mnie popychać . On mnie nigdy nie dotknął, ale też nie bronił. Potem to już było z górki. Mieszkałam w składziku, wiesz na materacu między odkurzaczem a deską do prasowania. Nie jadałam posiłków przy stole i miałam ograniczenia. Coś jak ''masz dokładnie 5 minut na prysznic'' czy ''o 21 wszystkie światła zgaszone''.
Któregoś razu mając 14 lat podsłuchałam ich rozmowę. Przez całkowity przypadek. Mówiła coś w stylu, że za młodsze dzieci dostaje się więcej pieniędzy. I wtedy wszystko było jasne. Wzięli dziecko dla pieniędzy.
Wiesz, im młodsze dziecko tym większe potrzeby co za tym idzie - więcej pieniędzy od Państwa. Ale też czekasz na nie kilka lat. Oni chcieli ''na już'' i trafiłam się ja.
Potem nie chciała mnie pod swoim domem, więc wynajęła tamtą żałosną klitkę i wyrzuciła mnie tam. Zapewniła jednak, że będzie płacić za czynsz i wysyłać mi na życie. Takie zapewnienie, że nie podam jej do sądu. Resztę znasz.

Chłopak patrzył na mnie z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Był w szoku. A mi starczyło mówienia na najbliższy czas.

Nie mówiłam tego nikomu, bo nawet nie miałam komu. Może inaczej - nikogo to nie interesowało. Ale on. On był ciekawy tej historii, chciał się jej dowiedzieć. Chciał mi pomóc, tak sądzę.

Nie odzywałam się. Czekałam, aż teraz on coś powie, ale on milczał. Zaczęłam się obawiać, że odejdzie. Że nie będzie już chciał przebywać w moim towarzystwie. Byłam skomplikowana a to była tylko namiastka tego co przeżyłam.

- T-to.. tyy.. jak dałaś radę? - to nie było pytanie, które domyślałam się usłyszeć. Na to pytanie nie byłam gotowa.

- Dopasowałam się do tego. Nie znałam innego życia. - szepnęłam.

- Nie płaczesz. - powiedział ledwie słyszalnie.

- Co? - zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o co mu chodzi.

- Nie płaczesz kiedy to mówisz. Nie przeraża Cię to? Nie boli? - popatrzył w moje oczy.

- Nie sądzisz, że na dziś już limit pytań się wyczerpał? - wypaliłam.

- Tak, masz rację. Przepraszam. - odwrócił wzrok.

Zapadła niezręczna cisza. Siedzieliśmy i patrzyliśmy w telewizor, ale myślę że żadne z nas nie widziało tego co na ekranie było pokazywane.

Ja przeżywałam od nowa kawałek mojego życia a on próbował to sobie wyobrazić. I nie sądzę, że umiał.

- Nie powiedziałaś mi wszystkiego prawda? - czy ja nie mówiłam dopiero, że koniec pytań?

- To nawet nie była połowa. - wstałam i poszłam do sypialni.

Nie zdążyłam się jeszcze położyć gdy chłopak stanął w drzwiach.

- Tabletki. - podszedł i położył je i szklankę wody na stoliku nocnym. - Nie zapomnij wziąć, proszę. Muszę lecieć. Chcesz.. Mogę przyjść jutro?

- Jak chcesz. - mruknęłam szukając w komodzie swetra.

- Uważaj na siebie. - podszedł do mnie, pocałował w czoło i wyszedł.

~~~~

Rozgrzebałam kilka ran z przeszłości, które nie dawały mi spokoju. Znałam tylko jeden sposób na zapomnienie, wyłączenie się i spokój. Problem polegał na tym, że nic nie miałam a jedynym źródłem był Dan, na wspomnienie  którego miałam ochotę wymiotować.

Byłam roztrzęsiona i przestraszona. Pot lał się ze mnie, było mi niesamowicie gorąco a oddech miałam przyspieszony. Nie wiedziałam co robić w takiej sytuacji.

Nie wiem ile czasu minęło, ale było ciemno i cicho. Nie było słychać aż tak dużo samochodów za oknem, więc podejrzewam, że też późno.

Krzątając się z kąta w kąt po mieszkaniu nawet nie przeszkadzał mi ból, który w dużym stopniu dawał o sobie znać. Mimo tego całkowicie go ignorowałam, chcąc jak najszybciej wymyślić coś, co zaspokoi mój głód.

''Nie zapomnij wziąć tabletek''.

Jakby znikąd do głowy wleciały mi słowa Justina. Tak naprawdę nie brałam ich i nie miałam zamiaru. Kiedy on był przy mnie mogłabym brać je garściami. On był jak opiekun, rodzic, który zajmie się tobą podczas choroby.

Kiedy mówił, że mam jeść - jadłam. Kiedy kazał mi się położyć - kładłam się. Kiedy dawał mi tabletki przeciw bólowe - łykałam je. Najbardziej jednak jego obecność pozwalała mi zapomnieć o tym, na czym skupiałam się kiedy go nie było. Właśnie jak teraz.

Kiedy jestem sama nie mam ochoty jeść, spać ani nic innego, marzę tylko o wyłączeniu się.

Wzięłam do rąk opakowanie tabletek z szafki nocnej i przez chwilę się im przyglądałam. Może to głupie i bezsensowne, ale pomyślałam, że może jak wezmę dwie lub trzy, to uśmierzy mój głód. Miałam taką nadzieję.

Po połknięciu położyłam się i zamknęłam oczy. Dopiero wtedy to ból stanął w centrum, nie głód. Chciałam żeby już minęło i nic mnie nie bolało. Zastanawiałam się kiedy żebra się zagoją a siniaki zejdą. Brzuch dzięki kroplówkom podawanym w szpitalu pomniejszył się w znacznym stopniu, dodatkowo tabletki całkowicie na tę chwilę go wyeliminowały.

Został ból psychiczny, do którego właściwie byłam już przyzwyczajona.
Po jakimś czasie czułam, że zasypiam a potem już tylko ulgę.

Kilka dni później.

Moja sytuacja zdrowotna się nieco poprawiła. Minęło kilka dni, w których łykałam rano i wieczorem tabletki. Przepisane miałam po jednej, ale brałam po dwie, a wieczorami zdarzało się że po trzy.

Opakowanie już się kończyło, ale na razie nie zawracałam sobie tym głowy. Najważniejsze było, że działały. Ból w brzuchu całkowicie ustąpił, żebra wracały do normy, chociaż dalej cholernie bolały przy schylaniu, siadaniu czy szybszym chodzeniu.

Siniaki zmieniały kolor, ale wciąż były widocznie i trochę bolące. Dzięki tabletkom mój głód odchodził. Nie wiem jak, nie wiem czemu, ale czułam się zaspokojona. Może sobie to wmawiałam,
albo raczej chciałam wmawiać, ale działało. Może coś w nich było co dawało spokój, może to były głupie witaminy, ale chciałam sobie wmawiać, że są mocne. Miałam na tyle spokoju, że wieczorem po wzięciu praktycznie od razu zasypiałam.

Ale były też skutki uboczne jak nudności i osłabienie.

Justin nie przyszedł następnego dnia jak mówił. Rano po przebudzeniu miałam od niego smsa, że przeprasza i wyjeżdża na kilka dni służbowo. Odpisałam zwykłe Ok i że nic się nie stało, ale prawda była taka że byłam przerażona.

Nie wychodziłam przez te dni nawet na klatkę. Bałam się, że jak wyjdę spotkam Dana. Lodówkę miałam pełną, więc całe szczęście nie było problemu z zakupami a w sumie i tak nie jadłam zbyt wiele. Jadłam tyle, aby nie zemdleć z braku pokarmu.

Tak naprawdę to już miałam dość siedzenia w domu. Albo bardziej nie odzywania się do nikogo. Kiedyś niespecjalnie mi to przeszkadzało. Jeszcze jak mieszkałam w tamtej norze mimo iż byłam sama to nie czułam się tak nieswojo.

Może dlatego, że ktoś z tych ćpunów czasem wpadał na działkę, albo że przychodził Patrick..
Swoją drogą przypomniałam sobie ostatnie spotkanie z nim. Dziwne, że każdy przestał się odzywać. On, Megan, Dan..

Chociaż z tym ostatnim to się cieszyłam.

Postanowiłam zadzwonić do Meg. Odnalazłam komórkę i wybrałam numer dziewczyny. Jeden sygnał, drugi, trzeci.

- Ta? - odezwała się po drugiej stronie słuchawki.

- Hej. - wtedy to już nie wiedziałam co powiedzieć. Zadzwoniłam do niej, ale właściwie nie wiem po co.

- Po co dzwonisz? - zapytała. Miała dziwny głos, jakby była na mnie zła.

- Co słychać?

- Daruj sobie, po co dzwonisz? - trochę nie dziwiłam jej się tonu jakim mówiła. Rzadko do niej dzwoniłam, a już na pewno nie pytałam co u niej słychać.

- Po prosu, pogadać? - bardziej zapytałam, niż stwierdziłam.

- O czym? - zaśmiała się. - O tym jaką jestem naiwną kurwą? O tym jak szmaciłaś mnie za plecami?

- Co? O czym ty mówisz? - byłam w szoku. Kompletnie zdezorientowana usiadłam na kanapie.
Zaczęła mnie boleć głowa i zaczynałam myśleć, że zwariowałam.

- Nie udawaj głupiej. Patrick mi powiedział. Dodał też, że próbowałaś wskoczyć mu do łóżka. - warknęła. - na prawdę? Ty się uważasz za koleżankę? - celowo dała nacisk na ostatnie słowo.

- Wierzysz mu? - szepnęłam. Straciłam całą pewność siebie.

To było tak jakbyśmy się zamieniły rolami. Kiedyś to ja byłam tą co warczała podczas rozmowy a ona się kuliła i ledwie odpowiadała. Teraz jest zupełnie na odwrót.

- Nie mam powodu mu nie wierzyć. Mówiłaś, że nie masz nic przeciwko. Że między nami jest dobrze a tymczasem czego się dowiaduję? Że jesteś kłamliwą suką. Odczep się w końcu od niego, jestem z nim szczęśliwa rozumiesz?!

Nie wierzyłam w to co się działo. Ten skurwiel zrobił ze mnie zakłamaną idiotkę. Przyznaję, że nie zachowałam się dobrze w stosunku do niej. W końcu rzekomo była z nim kiedy mnie przeleciał. Ale to był jakiś pieprzony trójkąt. On przecież ma dziecko i narzeczoną do cholery. Wszystkie jesteśmy kretynkami, a ja nie mogłam znieść wyrzutów sumienia.

- Nigdy nic na Ciebie nie powiedziałam Megan. Przysięgam. - byłam w takiej furii, że słowa wylatywały same z moich ust. - Przyznaje się, kilka tygodni temu byłam u niego i spaliśmy ze sobą, ale on Cię też okłamuje. On ma narzeczoną Megan! I dziecko! Słyszysz? Nie daj mu się sobą manipulować, nie bądź naiwna!

Zmęczyłam się tym przemówieniem, które było chyba najdłuższe jakie do niej skierowałam. Ale źle się z tym czułam i jak już zaczęłam nie mogłam skończyć.

Dopiero po kilku oddechach i uspokojeniu się dotarło do mnie, że Megan się nie odzywa a ja od razu zrozumiałam co powiedziałam.

Po kolejnej minucie ciszy w końcu ją usłyszałam.

- Kłamiesz! - albo płakała, albo była bliska łez. - Jesteś zazdrosna bo woli mnie od głupiej ćpunki. Zazdrościsz mi, bo ja jestem szczęśliwa a ty nigdy nie będziesz. Kto byłby w stanie Cię pokochać, co Vivien?! No właśnie. Nikt.

- Meg... - przerwała mi.

- Nie. Odpuść sobie. Daj nam święty spokój i zniknij. Nie mogę Cię słuchać, bo każde słowo które wypowiadasz jest kłamstwem. Nie mam zamiaru marnować swojego czasu na Ciebie. Nie dzwoń do mnie więcej i nie kontaktuj się z Patrickiem. Ostrzegam Vivien, bo słyszałam że niejaki Dan Cię szuka a chyba nie chcesz żeby Cię znalazł?! - mój oddech przyspieszył. - Tak myślałam. Nie mam nic więcej do powiedzenia.

Rozłączyła się a ja siedziałam jak posąg. Nie mogłam się ruszyć. Nie wierzyłam w to co usłyszałam. Co się stało z Megan? To ja się zmieniłam, czy ona? Obie.

Wiem, że to zasługa Justina. Mimo, że minęło tak mało czasu odkąd się znamy, wiem że się uspokoiłam. I dobrze się czułam ze sobą.

Za to byłam pewna, że to Patrick wpływa tak na Meg. Ona jest nim tak zaślepiona, że wierzy mu w każde słowo. Co za ironia, kiedyś też wierzyłam.

Przez kolejną godzinę siedziałam na kanapie i wciąż miałam w głowie słowa dziewczyny.

'' Jesteś zazdrosna bo woli mnie od głupiej ćpunki. Zazdrościsz mi, bo ja jestem szczęśliwa a ty nigdy nie będziesz. Kto byłby w stanie Cię pokochać, co Vivien?! No właśnie. Nikt. ''

Czy byłam zazdrosna? Nie. Już nie. Może jeszcze kilka tygodni temu, tak jak wtedy w klubie chciałabym być na jej miejscu. Teraz, w żadnym wypadku. Nie po ostatnim razie gdy się z nim widziałam. Faktem było to co powiedziała później.

Że ja nigdy nie będę szczęśliwa i że nie ma nikogo, kto byłby w stanie mnie pokochać. Chociaż nie chciałam w to wierzyć, bałam się że to prawda.

''Ostrzegam Vivien, bo słyszałam że niejaki Dan Cię szuka a chyba nie chcesz żeby Cię znalazł?!''

I skąd ona wiedziała o Danie. To mnie zmartwiło. Megan jak dotąd nie obracała się w takim towarzystwie. Omijała ich wszystkich szerokim łukiem. A teraz wie, że on mnie szuka a ja nie chcę żeby mnie znalazł?

Czy Patrick o tym wie i jej powiedział? Tylko tak byłam w stanie to wyjaśnić. Nic innego nie przychodziło mi do głowy.

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk smsa, którego chwilę potem przeczytałam

Od: Justin.
Jesteś w domu?

Szybko wystukałam odpowiedź.

Do: Justin:
Tak.

Przez te dni kiedy go nie było Nie rozmawialiśmy. Nie wysłał mi nawet jednego smsa, po za tym że wyjeżdża. Kilka razy sięgałam po telefon z zamiarem napisania do niego, ale w końcu rezygnowałam. Nie chciałam być nachalna i wmawiałam sobie, że jakby chciał, to by sam napisał.

Właśnie odkładałam telefon na stolik przede mną, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Pierwsza moja myśl - Dan.

Niepewnym krokiem cicho podeszłam do drzwi i wyjrzałam przez wizjer. Od razu wypuściłam powietrze z ust, które wstrzymywałam i przekręciłam klucz w zamku, otwierając drzwi.

- Dzień Dobry, a raczej Dobry wieczór. - uśmiechnął się Justin, ukazując dołeczek w policzku.

- Hej. Wejdź. - zamknęłam z powrotem drzwi na klucz i odwróciłam się w jego stronę.

- Jak się czujesz? - standardowe pytanie. Mam wrażenie, że ciągle pyta tylko o to.

- Dobrze. - spróbowałam się uśmiechnąć co chłopak odwzajemnił ponownie. - Jak wyjazd?

- Dobrze. - puścił mi oczko i ruszył w stronę kuchni.

Poszłam za nim i zobaczyłam jak stawia reklamówki na blacie. Dopiero teraz zauważyłam, że przyniósł je ze sobą.

- Co to? - spytałam zaciekawiona.

- Obiad. - spojrzał na zegar na ścianie a potem znów na mnie. - obiadokolacja bardziej.

No tak było po 18. Chłopak postawił plastikowy pojemnik przede mną a drugi przed sobą. Wyciągnął jeszcze po jednym  mniejszym z reklamówki i z szuflady wyjął sztućce, podając mi komplet.

- Ryba pieczona w piekarniku z zapiekanymi ziemniakami i marchewką. Co ty na to? - uniósł brew a ja otworzyłam pojemnik zaglądając do środka.

- Pachnie dobrze. - odpowiedziałam. Nie pamiętam już kiedy jadłam rybę, a bardzo je lubiłam, więc od razu spróbowałam kawałek. - I dobrze smakuje.

- Ciesze się. - sam zajął się jedzeniem. - Powiedz mi co jadłaś jak mnie nie było.

Podniosłam wzrok patrząc, że chłopak nie żartuje. Co to w ogóle było za pytanie?

- Jedzenie. - odpowiedziałam wymijająco.

- Sprytnie. - zaśmiał się. - Sprecyzuj.

- Kanapki na przykład. - jadłam tylko kanapki, ale nie chciałam mówić, że nic innego nie robiłam.

- Kreatywnie. - nie uwierzył, no jasne. - Brałaś tabletki?

- Co ty mój ojciec jesteś? - uniosłam się opuszczając widelec na blat.

Wkurzyłam się, bo miałam już dość tego jak mnie traktuje. Okej, lubiłam to, ale jestem tylko dziewczyną. Nie było go kilka dni i wolałabym albo porozmawiać o czymś przyjemniejszym, albo w ogóle jeść w milczeniu.

Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Otwierając oczy popatrzyłam na niego.

- Przepraszam. Brałam. - podniosłam widelec i spuściłam wzrok. Należały mu się przeprosiny, przesadziłam. On chciał tylko dobrze, za co byłam bardzo wdzięczna, bo przecież właśnie chciałam tego. Żeby ktoś o mnie dbał.



_________________________________________________________________




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zabraniam kopiowania treści bloga!