poniedziałek, 5 stycznia 2015

14. Kim ona jest?

W przypadku pytań bądź niejasności, zapraszam:


___________________________________________________________________


Ta kobieta nie miała skrupułów. Najpierw przestaje płacić za czynsz, przez nią byłam zmuszona na przeprowadzkę i gdyby nie Justin wylądowałabym na ulicy, albo w burdelu. Teraz przychodzi tu i nie obchodziło mnie czy została poproszona przez lekarza, czy po inne gówno. Nie chciałam jej tam. Nie chciałam jej więcej oglądać.

- Dzień Dobry Vivienne. - odparła z wyższością jak zwykle bardzo służbowym głosem. Zwróciła wzrok na Justina unosząc brew. Niech zgadnę o czym myśli ''Co tak porządny chłopak robi przy takiej wywłoce''.

- Chciałabym porozmawiać z Vivienne. - odparła nie spuszczając z niego wzroku.

Justin przez chwile przyglądał się jej, jakby rozmyślał kim jest. Następnie wyciągnął w jej stronę dłoń.

- Witam, Justin Rivera. Pani..? - zapytał z wciąż wyciągniętą ręką. Ale ona stała niewzruszona.

Już myślałam, że chce uścisnąć mu dłoń, otworzyłam nawet szerzej oczy, ale ona tylko założyła ręce na piersi.

- Rebecca Black. Mógłbyś nas zostawić? - Justin ze zrezygnowania opuścił rękę.

- Nie. - powiedziałam jak tylko go zapytała. Nie chciałam być z nią sama.

- Vivienne, nie zaczynaj. - warknęła coraz bardziej zdenerwowana.

Nienawidziłam jak wypowiadała moje imię. Nienawidziłam akcentu, który słyszałam gdy wypowiadała moje pełne imię. 

Justin patrzył na mnie i zauważyłam, że się waha i nie wie co zrobić. Pokręciłam lekko głową dając mu znać, że nie ma prawa teraz wychodzić.

- Czego chcesz? - odwróciłam głowę w jej stronę wypowiadając te słowa.

- W porządku. Chcesz rozmawiać przy nim twoja sprawa. Nie miej do mnie potem pretensji. - wysyczała przez zęby.

Nie wiedziałam o co jej chodziło. Co takiego chciała powiedzieć, że miałam żałować że on był przy tej rozmowie?

- Streszczaj się. - pierwszy raz popatrzyłam jej w oczy od niepamiętnych czasów.

- Co Ci się stało? - chyba dopiero wtedy zauważyła moja twarz, która nie doszła jeszcze do siebie po ataku Dan'a.

- Interesuje Cię to? - szepnęłam spuszczając wzrok.

Poczułam jak Justin łapie mnie za rękę i siada na łóżku obok. Ona stała na przeciw nas z dziwnym wyrazem twarzy.

- On Ci to zrobił? - wskazała głową na chłopaka. 

- Zwariowałaś?! - podniosłam głos. - Mów co masz do powiedzenie i wyjdź.

- Zostałam wezwana do podpisania papierów i uwierz musiałam wyjść w trakcie spotkania, czego nienawidzę robić, co chyba wiesz? - uniosła brwi.

- Przepraszam za błaganie całego szpitalu o sprowadzenie Cię tutaj. - powiedziałam z sarkazmem.

- Nie pozwalaj sobie Vivienne. - przewróciłam oczami. - Lekarz poinformował mnie dodatkowo o twoich obrażeniach, ale widzę że doszłaś do siebie. Nie wydajesz się być.. - w końcu coś ją zatkało, wiem co chciała powiedzieć, że nie wydaje się być zgwałcona.

Szkoda, że lekarz nie uprzedził mnie że będzie o tym mówił wszystkim po kolei. Po co się wtrącali, to była moja sprawa. I skoro ja z tym żyłam osobiście, mnie to spotkało, to im nic do tego.

- W każdym razie znalazłam na strychu jeszcze jakieś twoje graty i żądam, żebyś je zabrała. -  byłam ciekawa co tam było mojego, co tak bardzo jej przeszkadzało. Założę się, że nie więcej niż jedno pudełko na buty, pewnie z jakimiś śmieciami. - Postaraj się nie pakować przez ten miesiąc w kłopoty bo nie mam zamiaru latać i świecić oczami za Ciebie. 

Poprawiła torebkę na ramieniu i ruszyła do wyjścia kiedy się jeszcze odwróciła i spojrzała na Justina.

- Chłopcze? - szatyn podniósł wzrok, który przez całą naszą wymianę zdań a raczej jej gadanie, był utkwiony w naszych złączonych dłoniach. - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę w co się pakujesz. - oczami wskazała mnie i uśmiechnęła się dumna. Wyszła tak szybko jak tylko to powiedziała.

A ja opuściłam głowę zażenowana jej słowami i tą sytuacją. Poczułam się fatalnie, znowu. 

Rozplątałam nasze dłonie i zsunęłam się na łóżku, zakrywając kołdrą po szyję i odwracając do niego tyłem. Nic mnie fizycznie nie bolało i chciałam taką kroplówkę do domu. Na wszelki wypadek.

- Nie przejmuj się nią. - chłopak szepnął masując mi ramię. - Mogę zadać Ci pytanie?

Pokiwałam twierdząco głową wciąż się do niego nie odwracając. Bałam się tego o co może zapytać.

- Kim ona jest?

- Moim prawnym opiekunem. - odpowiedziałam z jadem w głosie.

- A co z twoimi rodzic...

- Przepraszam, jestem zmęczona. - przerwałam mu. Nie chciałam, żeby dokończył pytanie. Nie chciałam o tym myśleć a już na pewno rozmawiać.

- Tak, jasne. Tak.. śpij. Przyjadę rano po Ciebie dobrze? - podszedł do mojej strony i pochylił się nad łóżkiem.

- Nie musisz. - szepnęłam.

Wiedziałam przecież, że on ma swoje życie i obowiązki. Ja bym sobie poradziła, jak zwykle.

- Chcę. - pocałował mnie w czoło a ja przymknęłam powieki. - Czekaj na mnie. - szepnął do mojego ucha.

Jakiś czas później zajrzała do mnie ruda pielęgniarka szczerząc zęby w uśmiechu. Zmieniła mi kroplówkę i kazała się przespać. Gdybym tylko mogła zasnąć, chętnie bym to zrobiła. Pomyślałam.

Po wieczornym zastrzyku, obchodzie lekarskim i stwierdzeniu, że ''zastrzyki wykonały świetną robotę'' miałam spokój.

Musiałam tylko wytrzymać do rana  i w końcu opuszczę to miejsce. 

Doktor Forbes próbował znowu ze mną rozmawiać co mu się oczywiście nie udało. Po pierwsze ja nie chciałam, po drugie było z nim chyba z trzech stażystów. Wspomniał również o psychologu ale zdecydowanie odmówiłam i byłam gotowa wykłócać się z nim jeszcze długi czas, ale odpuścił. Do tego akurat zmusić mnie nie mógł.

Próbowałam zasnąć. Tak bardzo chciałam już ranek a na moje nieszczęście nie było nawet blisko do zaśnięcia.

Zastanawiałam się jak to możliwe, że Justin był tak blisko mnie. Opiekował się mną, troszczył się i tak bardzo pomagał.

Przecież ja byłam już straconą osobą. Zepsuta dziewczyna, ale on.. On próbował mnie naprawić, poskładać.

Nie uda mu się. Byłam pewna, że mu się nie uda.

...


~~ 10 lat wcześniej ~~ Vivien w wieku 7 lat.

Chodzę już do szkoły miesiąc. Jestem w pierwszej klasie i uczymy się pisać i czytać. Zrobiło się już zimno na dworze i kiedy wracam ze starszymi dziećmi trochę się telepię. Nie ubrałam czapki i boli mnie głowa z zimna. Wchodzimy za bramę domu a ja od razu ich wyprzedzam i idę do 
Marie. 

Oni zawsze każdą mi i innym dzieciom w moim wieku chodzić z tyłu.

Zaczynam biec, żeby nie natknąć się na nikogo i zdyszana wbiegam do pokoju Marie.

Właśnie siedzi przy biurku i szyje coś na maszynie. Kiedy mnie widzi przestaje i ściąga okulary z nosa.

- Dzień Dobry Słoneczko. Biegłaś? - podchodzi do mnie i pomaga mi ściągnąć plecak a potem kurtkę.

- No, ale z bramy tylko. Marie.. - wyrywam się i szybko otwieram plecak. - Spójrz, Sam z trzeciej klasy powiedział, że możemy być przyjaciółmi i on mnie lubi. I on mnie uczy na przerwie pisać. Zobacz umiem swoje imię.

Wyciągam zeszyt i przewracam kartki, ale nie znajduje tego czego szukam. Wyjmuję kolejny i mam!

- Marie, patrz. - wciskam jej zeszyt do rąk.

Marie czyta i jej twarz się zmienia. Zamyka zeszyt, odkłada na swoje biurko i uśmiecha się do mnie. 

- Świetnie. Choć, pewnie obiad już jest. - łapie mnie za rączkę i wychodzimy.

~~

Zbudziło mnie wspomnienie. Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy powiekami. Było już jasno na dworze, więc niedługo wyjdę z tego miejsca.

Przywołałam znowu sen. Pamiętałam ten dzień i pamiętałam co było napisane. Jeszcze wtedy nie wiedziałam. Nie umiałam pisać i czytać i można było wszystko mi wmówić. Zeszyt ten znalazłam jakiś czas później, kiedy umiałam już przeczytać pojedyncze słowa. I przeczytałam. Wielkimi literami napisane było ''Sierota''. 

Właściwie to nią byłam. Teraz takie słowa przechodziły obok mnie. Nie reagowałam w żaden sposób jeśli ktoś mnie tak nazwał, co praktycznie się nie zdarzało.

Wtedy jako mała dziewczynka byłam tym słowem dotknięta. Jak mogłam się pogodzić z tym, że mnie nikt nie chciał a inne dzieci wokół mnie w szkole miały pełne rodziny? 

No właśnie. Nie umiałam, po prostu po pewnym czasie zaczęłam się do tego przyzwyczajać.

Drzwi od sali się otworzyły a moim oczom ponownie ukazał się doktor.

- Dzień Dobry. Wyspała się panienka? - uśmiechnął się szczerze i podszedł do nóg łóżka z którego wziął moją kartę pacjenta i zaczął coś pisać.

- Dzień dobry. Nie bardzo. - podniosłam się do pozycji siedzącej i poczułam mocny ból w pośladkach. Skutki uboczne cholernie bolesnych zastrzyków.

- Wszystko w porządku? Nic cię nie boli? Masz nudności, zawroty głowy, gorączkę, problemy z wydalaniem? - zadawał pytania a ja już zapomniałam połowę.

- Nie, wszystko dobrze. - Nie była to do końca prawda, ale chciałam jak najszybciej wyjść.

- Wygląda na to, że zastrzyki zrobiły swoje. Za chwilę przyjdzie pielęgniarka zrobić Ci ostatni i możesz zbierać się do domu. - tym razem się zaśmiał jak zobaczył moją ulgę na twarzy. - Przed wyjściem podejdź jeszcze do recepcji po receptę. Obawiam się, że przez kilka dni będziesz osłabiona.

- Dziękuję. - próbowałam podziękować uśmiechem, ale obawiam się, że wcale mi to nie wyszło.

- Wracaj do zdrowia młoda damo. - odwiesił kartę, puścił mi oczko i wyszedł.

Tak jak mówił, niedługo po jego wizycie przyszła ruda i zrobiła mi zastrzyk. Moje pośladki skakały z radości, że to już ostatni raz.

- Musisz uważać na siebie teraz. Nie możesz się przeziębić. Najlepiej jakbyś przez kilka dni nie wychodziła z domu, nie stała w przeciągu i nie piła zimnych płynów. Wykup sobie przy okazji witaminy. Wyglądasz bardzo słabo. - podczas przemowy zaczęła ściągać mi wenflon.

- Ehm.. - ktoś odchrząkną w drzwiach. - Dzień dobry. - Justin. Wszedł do środka uśmiechając się i przechodząc na drugą stronę łóżka, całując mnie w czoło. Kolejny raz.

Ciekawa byłam jak długo tam stał. Ciekawa byłam czemu mnie całuje na powitanie. Ciekawa byłam czemu się tak troszczy.

- Och, witaj słonko. Myślę, że twoja dziewczyna jest gotowa do wyjścia. - oczywiście wyszczerzyła zęby kierując się do wyjścia. On kiedy jest z nim w związku, bo nie pamiętam? - Zaopiekuj się nią, myślę że sama tego nie zrobi. - powiedziała mu puszczając oczko, drugą część mówiąc ciszej w moją stroną ze współczuciem. 

I wtedy dostrzegłam, że się tylko troszczy o pacjentów. Jej uśmiech ma za zadanie rozweselić pacjenta. Ona mnie po prostu rozgryzła. Wiedziała, że nie jest najlepiej a to zdanie utwierdziło 
mnie tylko w tym przekonaniu. 

Wiedziała, że sama bym to olała. Oczywiście bym sobie dała radę sama, ale za nic nie uważałabym na swój stan.


...


Po drodze do domu Justin wykupił moje lekarstwa. Nie dało mu się przetłumaczyć, że sama za nie zapłacę i kupię później, czego oczywiście bym nie zrobiła bo nie miałam pieniędzy, ale jemu ta wiedza nie była potrzebna. 

Kupił też witaminy co utwierdziło mnie w przekonaniu, że słyszał jak mówiła to do mnie pielęgniarka.

Przez ukłucie w pośladkach ledwo siedziałam w samochodzie, z czego chłopak próbował się nie roześmiać. Widziałam jak walczył z uśmiechem i myślę, że czekał aż sama się zacznę śmiać. Nie doczekał się. 

Wierciłam się, ale z kamienną twarzą dotarłam do mieszkania. 

Pierwszą rzeczą był prysznic. Nie czułam się najlepiej tak jak mówił lekarz, ale musiałam zmyć z siebie cały brud. 

Walczyłam z chęcią wzięcia działki i po 20 minutach sprzeczki moich myśli, wygrałam. Nie wzięłam. To była resztka. Musiałam zostawić na taką chwilę, która będzie mnie zabijać.

Weszłam do salonu a na kanapie siedział Justin jedząc kanapkę i oglądając telewizję. Na stole zauważyłam cały talerz jedzenia i poczułam prawdziwy głód. Byłam głodna.

- Chodź, musisz zjeść i wziąć tabletki. - czyli co będzie mnie teraz pilnował?

Podeszłam i usiadłam biorąc kęs kanapki. Siedzieliśmy w ciszy i jedliśmy. W tle ledwo słyszalnie było słychać gościa z głupiego programu w telewizji.

Postanowiłam przerwać tą ciszę. Wiem, że musiałam to zrobić wcześniej lub później. Chciałam mieć to za sobą.

- Wzięła mnie z domu dziecka. - chłopak zamarł z kanapką w połowie drogi, odwracając się do mnie. 

Odłożył jedzenie i przyglądał mi się zszokowany. Byłam mu wdzięczna, że o nic nie pytał. Czekał aż sama to powiem.

- Wzięli mnie ze swoim mężem. Georgiem. Miałam około 11 lat. Wyobrażasz sobie jaka byłam szczęśliwa, że będę mieszkać w normalnym domu? - szepnęłam a myślami wróciłam do tego wszystkiego.


_________________________________________________________________


Jak widzicie zmieniłam nazwisko Justina. Nie jest nigdzie napisane, ze to opowiadanie o Justinie Bieberze, choć przyznam że na początku był taki zamiar. Nie ma podanych bohaterów, więc możecie wyobrażać sobie kogo tylko chcecie ;)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zabraniam kopiowania treści bloga!